Wylądowaliśmy u Eryka na chacie. Monika była już nieźle wstawiona, natomiast ja zupełnie dobrze się trzymałem. Weszliśmy do mieszkania. W środku było ciemno i cicho, Eryk zrobił tak jak zapowiedział. Bez zbędnych słów przeszliśmy na kanapę do salonu. Dobrze wiedzieliśmy przecież na co tak naprawdę był nam ten wieczór, po co się umówiliśmy. Monika usiadła wygodnie, wyciągając swoje nylonowe nogi. Zapytałem ją czy chce się jeszcze napić wina.
– Si – odparła. Naprawdę było to jedyne słowo w języku hiszpańskim, które znała. Używała go na okrągło.
Na początku mocno się denerwowałem, bałem się, że wpadnę z całą tą zmyśloną historyjką. Szybko jednak okazało się, że Monika nie jest bystrzarą, dlatego z minuty na minutę poczynałem sobie coraz śmielej. Wcisnąłem jej opowieść o ojcu Hiszpanie, który po śmierci mojej matki, samotnie mnie wychowywał. Łykała wszystko, a kiedy zacząłem mówić, jak nieistniejący ojciec zaprotestował na mój pomysł wyjazdu do Hiszpanii, autentycznie się popłakała.
– Papa powiedział mi wtedy: Twoja matka przed śmiercią prosiła mnie, żeby wychował cię w Polsce, na Polaka. To była jej ostatnia wola… – opowiedziałem, kiedy siedzieliśmy przy restauracyjnym stoliku, a Monika kończyła już trzecią lampkę wina.
– To piękne… – wyłkała i zaczęła beczeć.
Łatwo się nią manipulowało. Czułem się z tym trochę podle, jakbym wykorzystywał bezbronne, naiwne dziecko. Ale przeszło mi kiedy też się napiłem. Przez cały wieczór myślałem tylko o tym, kiedy się do niej dobiorę.
Przeszedłem do kuchennego aneksu, czując na sobie jej zaciekawiony wzrok. Napełniłem kieliszek różowym winem, które było w lodówce. Chciałem ją totalnie upić. Chciałem jednego.
– Ładne masz mieszkanie! – rzuciła, wciąż patrząc na mnie jak na coś chrupiącego.
– Dziękuję. Studiowałem architekturę wnętrz – odpowiedziałem, posyłając jej uśmiech w stylu Eryka. Chyba podziałało, bo zarumieniła się.
Wróciłem i podałem jej kieliszek. Usiadłem obok niej, blisko, tak żebym mógł czuć ciepło miłego ciała dziewczyny. Naprawdę byłem cholernie napalony. Monika wypiła połowę za jednym zamachem, odgarniając jedną dłonią swoje proste blond włosy.
– Yhm! – jęknęła z uznaniem. – Co to?
– Wino z Hiszpanii. Mój wuj ma winnicę. To z jego winogron.
– Wyśmienite!
Tak naprawdę było to najzwyklejsze w świecie Fresco.
Potem wziąłem od niej szkło i odłożyłem gdzieś na bok. Ona pierwsza zaczęła gadać zniżonym, kokieteryjnym głosem. Ona też chyba myślała tylko o tym co ja.
– Mam ochotę się z tobą pieprzyć. Teraz. Zaraz – wyznała bezceremonialnie, patrząc mi prosto w oczy.
Nie wiem czemu, ale w tamtej chwili przypomniałem sobie o Roksanie, o tym co mówiła na temat takich młodych dziewczyn. To mogło wydawać się za proste, ta cała sytuacja i my w niej. Lekka i łatwa przyjemność. Z drugiej strony wielka mi rzecz. Seks. Może naprawdę zbyt mocno uwierzyliśmy w jego magię jako ludzie i niepotrzebnie wywindowaliśmy do rangi sacrum. Bo przecież to był tylko seks. Nie dało się z niego zrobić nic większego.
Nie odpowiedziałem na zaczepkę, bo zamiast tego, wsadziłem jej język do ust. Miała mały język, za to duże i grube usta. Średnio całowała, za bardzo się śliniła. Ja też nie byłem w tym mistrzem, więc szybko przestaliśmy. Wziąłem się za zdejmowanie z niej sukienki. Trochę zajęło mi rozpięcie tego cholernego zamka, tym bardziej, że działałem po omacku. W końcu poszedł, ze zgrzytem uwolnił jej plecy. Po chwili siedziała już w samym czarnym staniku, czarnych majtkachi czarnych pończochach. Białe ciało współgrało wdzięcznie z bielizną. Było w tym coś podniecającego.
– Myślałem, że masz na sobie rajstopy – powiedziałem bez sensu.
– Nie – rzuciła. – Pończoszki. Są bardziej seksowne.
Rzeczywiście były.
– Mogę w nich zostać jeżeli chcesz – oznajmiła, prawie szepcąc.
Oczywiście, że chciałem.
Znowu zaczęliśmy się całować, ale teraz chodziło o to, żeby jak najszybciej być już nago. Zdjąłem koszulę, spodnie i siedziałem już tylko w gatkach. Stanik Moniki wylądował na podłodze. Miała małe piersi z różowymi brodawkami. Possałem trochę jednego i drugiego, ale nie za długo. Ręką gładziłem ją przez majtki i czułem jaka jest już mokra. No więc bielizny też zaraz się pozbyliśmy. Jej i mojej. Sięgnąłem po prezerwatywę, a ona położyła się na plecach. Chwilę później już w niej byłem. Szybko poczułem, że jest to coś innego niż z Werą, bardziej ordynarnei zwierzęce. Już nawet się nie całowaliśmy. Patrzyłem na nią, na jej twarz, na wulgarne usta, w oczy i zwyczajnie ją brałem. Zero uczucia. Całkowicie fizyczny akt.
– O tak! – dyszała mi do ucha. – Ruchaj mnie! Ruchaj! O tak! Si! Si! SI!
Po prostu to robiłem, nic nie mówiąc i nie myśląc za dużo. Skupiałem na tym co widzę, na tu i teraz. Było w porządku, chociaż mogło być lepiej. Monika miała dziwną manierę ruszania się pode mną trochę nie do rytmu. Nadawałem tempo, a ona zamiast się dostosować, zmieniała je. Zwalniałem, a ona przyspieszała. Wszystko na odwrót. Jakby nie zależało jej na mnie, na nas, a tylko i wyłącznie na swojej przyjemności. Po chwili złapałem się na tym, że ja mam tak samo. Mieliśmy więc mały wyścig egoistów. Kto pierwszy ten lepszy.
Nie szło ani mnie, ani jej w tej klasycznej pozycji, więc trochę ją zmodyfikowałem. Będąc już na kolanach, uniosłem jej nogi do góry, rozłożyłem i ulokowałem na barkach. Jedną ręką trzymałem te nylonowe nogi, a drugą łapałem za mizernie płaski cycek, drażniąc kciukiem sutek. Nadal wyglądało to jednak jak wyglądało. Albo ona albo ja pomyślałem. W jej głowie musiało siedzieć coś podobnego.
Przerobiliśmy trochę figur, ale wciąż żadne z nas nie osiągnęło orgazmu. Zmęczyłem się, byłem poirytowany. Pot lał się ze mnie strumieniem. Czułem jakbym wspinał się na stromą, grząską i mokrą górę. Wyczekiwałem z nadzieją końca.
– Weź mnie od tyłu – rzuciła komendę Monika, schodząc ze mnie.
Odwróciła się do mnie plecami, ułożyła na kolanach i wypięła. Miała naprawdę duży tyłek. Oczywiście zauważyłem to wcześniej, ale nie myślałem, że będzie aż tak ogromny. Teraz właściwie Monika jawiła mi się tylko jako ten tyłek i nic więcej na świecie. Dziwnie to na mnie podziałało. Nabrałem nowych sił i chęci. Jak łowca obrałem cel na zwierzynę. Byłem zdeterminowany sobie ulżyć. Czułem, że finał jest bliski.
Ustawiłem się za nią i naparłem. Poszło gładko, przyjęła mnie ochoczo. Położyłem dłonie na jej biodrach i zacząłem robić swoje. Teraz było przyjemnie, naprawdę przyjemnie. Monika z początku nie wykonywała żadnych ruchów, działałem tylko ja. Pchnięcie po pchnięciu przyspieszałem. Zaczęła nieznacznie reagować i tym razem jednak to znaleźliśmy. Udało się.
A potem zobaczyłem coś wspaniałego, a dokładniej jej cudownie drgające pośladki. Nie żebym nigdy wcześniej nie widział tego, jak kobiece ciało zachowuje się podczas stosunku, ale to było zupełnie inne. Podkręciłem jeszcze trochę tempo, chcąc sprawdzić co będzie dalej – pragnąłem tego więcej, bardziej. O mój Boże! To naprawdę było wyjątkowe.
Po każdym moim ruchu przez całą szerokość jej słodkiej pupy przepływała wysoka fala. Niesamowita, piękna i harmonijna fala na skórze. Poczułem się nagle jak żeglarz czy jakiś marynarz. Urzędowałem teraz na tym wzburzonym morzu, całkowicie pochłonięty przez żywioł. Patrzyłem na te kochane fale z czystą rozkoszą. Płynąłem. A jej miękkie, sprężyste pośladki poddawały się mojej woli.
No i totalnie się w tym zatraciłem, przestałem zachowywać jakiekolwiek pozory. Zacząłem ją mocno, szybko i brutalnie walić. Patrzyłem jak urzeczony na trzęsący się tyłek Moniki i słuchałem cudnych oklasków jakie wydawał. Do tego te czarne pończochy na nogach…
Wszystko wokół przestało istnieć. Przyjemność. Nic więcej się nie liczyło. Tylko ja w tej przyjemności i nic ponad mnie. Byłem jak pies biorący sukę, jak najpodlejszy zwierz w rui. Nie obchodziła mnie ona i jej doznania. Chciałem się tylko wyżyć, chciałem ją rozerwać na pół, zniszczyć, zerżnąć na śmierć. Ją i tę wielką, bladą dupę.
Walnęło mnie to jak grom. Nagle i mocno.
Ryknąłem głośno i wbiłem we wnętrze Moniki najgłębiej jak tylko mogłem, kiedy zaczął tryskać ze mnie jeden z lepszych orgazmów w życiu. Jej tyłek konkretnie mnie wypompował. To było to. To było właśnie to, czego najwyraźniej potrzebowałem. Tej krótkiej, ulotnej chwili spełnienia.
– Ożesz ty kurwa – powiedziała dziewczyna, opadając bezwładnie na łóżko, kładąc się na bok. – Czegoś takiego jeszcze nie miałam.
– Czy ty też? – zapytałem, nie wiedząc jak mam to powiedzieć, żeby nie wyszło słabo.
– Razem z tobą – oznajmiła. Oddychała głęboko, ciężko. – O kurwa…
Ległem na wznak i zamknąłem oczy. Nie miałem nawet siły się uśmiechnąć. Leżeliśmy milczący. Słychać było jedynie nasze zmęczone oddechy. Trwało to minutę, dwie, może dziesięć.
W końcu chcąc coś powiedzieć, uniosłem głowę i spojrzałem na Monikę, a właściwie na świecące w moją stronę krągłości. Nic nie powiedziałem, ale pomyślałem za to: Karol, ty pieprzony, dziki i podły neandertalczyku. Za coś takiego idzie się prosto do piekła.
Odezwała się natomiast ona.
– To co? Powtarzamy za chwilę tak samo?
Spojrzałem na nagą obok Monikę. Było coś cholernie kuszącego w bladości jej ciała, jakiś pierwotny, niezrozumiały magnes. Znowu się podnieciłem, patrząc na te białe pośladki, kontrastujące z czarnym nylonem nóg. Piekło najwyraźniej też było coś warte.
Jest to fragment powieści „Sztuka latania” dostępnej w księgarniach stacjonarnych i internetowych.