Po wyjściu z domu nie mógł „odpalić” swojej wysłużonej Toyoty, na domiar złego teraz stał w cholernym korku. Wyglądało na to, że spóźni się na uczelnię, a przecież o dziesiątej miał egzaminować grupę studentów medycyny. Świetnie. Jeśli tak dalej pójdzie, rektor w końcu wyciągnie wobec niego konsekwencje.
Mikołajowi Rabackiemu, doktorowi medycyny estetycznej, powodziło się ostatnio tylko gorzej. Jego stosunki z żoną były coraz bardziej chłodne, kredyt wydawał się coraz trudniejszy do spłacenia, w dodatku wchodzące w dorosłość dzieciaki z każdym dniem dostarczały świeżej dawki kłopotów. A teraz, gdy miał przed sobą jeden z najważniejszych egzaminów w sesji, stał w pierdolonym korku. Rabacki spojrzał na zegarek: była dziewiąta dwadzieścia sześć. Miał trzydzieści cztery minuty, by dotrzeć na miejsce. Zdąży, jeśli tylko kolumna stojących przed nim rupieci wreszcie się ruszy.
Pojawił się na uczelni trzy minuty po czasie. Przypuszczał, że przed jego gabinetem czeka już rozjuszona grupa studentów, którzy najchętniej by go za to przewinienie ukamieniowali. I za kilka innych, swoją drogą. Rabacki nigdy nie był lubiany wśród swoich podopiecznych, słynął z bycia wykładowcą surowym i wymagającym. Bano się go, ale jednocześnie ze względu na swój niepodważalny warsztat był darzony ogromnym szacunkiem. Pewnie dlatego nikt z grupy nie odważył się rzucić krzywego spojrzenia, gdy spóźniony doktor przemierzał korytarz uczelnianego holu.
– Przepraszam wszystkich za zwłokę, mamy dziś na mieście okropne korki – rzekł wykładowca, nawet nie spoglądając na wielkość kolejki, która ustawiła się przed drzwiami jego gabinetu.
Chyba nie chciał na nią patrzeć. Otworzył drzwi i przemierzył próg dobrze znanego sobie miejsca pracy.
Egzaminy ustne lubił najbardziej. Głównie dlatego, że kończyły się wraz z opuszczeniem sali przez ostatniego studenta. Nie trzeba było spędzać kolejnych godzin na sprawdzaniu arkuszy z odpowiedziami, co było jedną z najbardziej monotonnych rzeczy, jakie znał. Poza tym konfrontacja oko w oko ze studentem, który w danym momencie był mu podległy, sprawiała wielką satysfakcję. Lubił obserwować, jak jego podopieczni głowią się nad odpowiedziami na kolejne pytania, lubił widzieć w ich oczach strach i niepewność. Tu, w tym gabinecie, to on był panem sytuacji. To on decydował, kto będzie świętował zaliczenie egzaminu, a kto, przynajmniej tymczasowo, będzie musiał porzucić marzenia o karierze w branży medycznej. Dziś jednak nawet poczucie władzy nie sprawiało mu radości. Studenci mieli tego dnia pecha – Rabacki był w wyjątkowo ponurym nastroju, a to oznaczało, że pozytywne przejście przez egzamin graniczyło niemal z cudem.
Większość osób opuszczała gabinet egzaminatora z opuszczoną głową, przeklinając dzień, w którym zdecydowali się związać swoje życie z medycyną. Tym mniejsze szanse na sukces wydawała się mieć Julia Breicht. Ta niewątpliwie piękna, przyciągająca spojrzenia dziewczyna, niezmiernie rzadko pojawiała się na wykładach, ponadto nie zaliczyła kolokwium z ćwiczeń. Koleżanki i koledzy z roku jej szanse na powodzenie w dyskusji z Rabackim zgodnie oceniali na zero procent. Kiedy jednak przemierzyła wrota piekieł, wyglądała na pewną siebie i kompetentną osobę.
Właśnie te dwie rzeczy najpierw rzuciły się Rabackiemu w oczy – jest pewna siebie i chyba się przygotowała. W końcu ktoś, kto nie będzie opowiadał bzdur, pomyślał sobie. Inna sprawa, że doktor kompletnie nie potrafił rozpoznać ciemnowłosej dziewczyny, która właśnie pojawiła się w gabinecie. Zwykle miał dobrą pamięć do twarzy, po kilku zajęciach kojarzył niemal wszystkich swoich studentów. Dlaczego w tym wypadku miał w głowie pustkę? Przecież to niemożliwe, by jego uwadze umknęła tak urodziwa, osobliwa dziewczyna. Wierzył, że za chwilę znajdzie na to pytanie odpowiedź.
– Dzień dobry, panie profesorze. Wygląda na to, że teraz moja kolej – oznajmiła owa piękność, uśmiechając się promiennie.
Rabacki od razu pomyślał, że to jedna z tych lasek, które jednym gestem są w stanie okręcić sobie mężczyznę wokół palca.
– Dzień dobry, szanownej pani. Proszę podać mi indeks – odparł, mierząc studentkę wzrokiem.
Była dość wysoka. I gustownie ubrana. Jej kobaltowy płaszcz był rozpięty, dzięki czemu z łatwością można było dostrzec opinającą ciało kremową suknię, która kończyła się tuż za kolanami. Na nogach nieznana studentka miała szare, wysokie kozaki. Rabacki doszedł do wniosku, że można by było za nie wykarmić małą afrykańską wioskę.
– Z tego co widzę, nie chodziła pani na moje zajęcia, pani Breicht. Poza tym nie zaliczyła pani ćwiczeń. Nie powinienem w ogóle z panią rozmawiać – oznajmił protekcjonalnie, tuż po zapoznaniu się z indeksem delikwentki.
Teraz już wszystko było jasne: nie kojarzył tej piękności, bo była u niego rzadszym gościem niż ksiądz chodzący po kolędzie. No prawie. Jej nazwisko odhaczono na liście obecności tylko dwukrotnie, podczas gdy regulamin obowiązkowych wykładów nakazywał uczestnictwo w co najmniej trzynastu z piętnastu zajęć w semestrze. Tego typu studenci byli z góry skazani na klęskę, o czym wszyscy zebrani w gabinecie zdawali się wiedzieć.
– To prawda, proszę mi jednak pozwolić wytłumaczyć – odrzekła skruszona. A jeśli udawała, była świetną aktorką. – Miałam spore problemy zdrowotne, niemal cały semestr spędziłam w szpitalu. Proszę, oto zaświadczenie od lekarza – zaczęła grzebać w jednej z kieszeni płaszcza, aż w końcu wyciągnęła z niej małą kartkę, którą przysunęła w stronę Rabackiego.
Doktor zapoznawał się z treścią oświadczenia, tymczasem Julia się rozgościła, najwyraźniej uznając, że nie wszystko jeszcze stracone. Odwiesiła płaszcz przy wejściu, na wieszaku, a następnie zajęła miejsce przy biurku dokładnie naprzeciw swojego wykładowcy. Założyła nogę na nogę, i z uwagą zaczęła przyglądać się, jak jej adwersarz studiuje bazgroły wypisane przez kolegę po fachu.
– W porządku, pani Julio. To jednak niczego nie zmienia. Nie zaliczyła pani kolokwium z ćwiczeń, a to oznacza, że nie może pani przystąpić do egzaminu. Przykro mi – oznajmił Rabacki, odsuwając od siebie świstek papieru. – Poza tym uzyskała pani naprawdę kiepski wynik. Będę zdziwiony, jeśli poradzi sobie pani na sesji poprawkowej. Może warto pomyśleć o zmianie kierunku? Nie wszyscy nadają się na medycynę – kontynuował, zniżając głos.
Nie mógł darować sobie tej złośliwości: studenci, którzy przez cały semestr leniuchowali, a na egzamin przychodzili jak gdyby nigdy nic, najbardziej go wkurwiali. Był gotów odesłać tę cholerną czarnulę w diabły.
Julia przyglądała mu się badawczo, patrzała wprost w jego oczy. Rabacki był zaskoczony; studenci, którzy zostali w podobny sposób zrównani z ziemią, zazwyczaj marzyli tylko o tym, by schować głowę w piasek niczym pierdolony struś, a potem czym prędzej uciec z płaczem do domu. Ta dziewczyna była inna, miała swój charakter. Doktorowi to nawet imponowało.
– Panie profesorze… – zaczęła Julia, podnosząc się. – Całe swoje życie spędziłam w szpitalach, od zawsze marzyłam, by zostać lekarzem – zaoponowała, przechadzając się po gabinecie. Gracja, z jaką się poruszała, była godna podziwu. – Nie wyobrażam sobie związania się z czymś innym niż medycyna – dodała, lustrując wzrokiem certyfikaty wiszące na ścianie. Mikołaj Rabacki był mistrzem w swoim fachu, a zatem było ich całkiem sporo.
Doktor przyglądał się jej ze spokojem. Po chwili również wstał, obszedł własne biurko, a potem stanął za Julią, wraz z nią zachwycając się własnymi zdobyczami.
– Podobają się pani? – Rabacki niemal szeptał. Był swojej studentki na tyle blisko, że głośniejszy ton byłby nienaturalny.
– Tak, jest pan niewątpliwie świetnym specjalistą. Może zechciałby pan zerknąć na moje blizny? Jedna z nich przebiega od linii żeber, aż do miejsca wkłucia centralnego – rzekła, po czym obróciła się w stronę doktora. Spojrzała mu głęboko w oczy, a następnie zaczęła osuwać z ramion suknię.
Mężczyzna był zaskoczony. Po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji, i choć niezmiernie rzadko doświadczał tego uczucia, był skrępowany. Cholera, przecież nawet nie zamknął drzwi! Doszedł do wniosku, że ta gówniara jest szalona, ale było już za późno – suknia właśnie majestatycznie opuszczała ciało Julii, opadając swobodnie u jej stóp. Rabacki znieruchomiał, po czym przełknął ślinę. Chciał coś powiedzieć, zaprotestować, ale nie był w stanie. Tym bardziej, że jego studentka, stojąca właśnie przed nim w samej bieliźnie i szarych kozakach, wyglądała olśniewająco. Jej nienaganna talia z pewnością była efektem wielu godzin spędzonych na siłowni, zaś biegnący wzdłuż brzucha przypuszczalnie aż po wzgórek tatuaż kapitalnie dopełniał całości. Julia Breicht była zdumiewająco piękna. Jej urody nie szpeciła nawet ta wielka blizna, którą zbity z pantałyku doktor dostrzegł dopiero po kilku sekundach bezdechu.
– Wystarczy, że ją pan widzi, czy musi też dotknąć? – zapytała Julia, zmysłowo prowadząc dłoń wzdłuż blizny. Jej czerwone paznokcie kontrastowały z bladą skórą.
W tym momencie Rabacki zorientował się, że studentka ma na brzuchu również tatuaż – przedstawiał jakieś nuty, być może nawet klucz wiolinowy. Ciekawe, dlaczego zdecydowała się na taką ozdobę? Chciała zakryć nią pooperacyjne ślady? Nieważne. Doktor położył dłoń na sporej szramie dziewczyny, po czym przejechał po niej opuszkami palców. Czuł, że zrobiło mu się gorąco.
– Rzeczywiście, to spora blizna – oznajmił, przypatrując się swojej rozmówczyni. Wytrzymała jego wzrok, tak jakby cała ta sytuacja ani trochę jej nie krępowała.
Wykładowca zdawał sobie sprawę, że jeśli wszystko się wyda, za seks ze studentką wyleci z uczelni. I to na zbity pysk. Prawdopodobnie legnie w gruzach cała jego kariera, nie wspominając już o małżeństwie. Żona po ewentualnym rozwodzie z pewnością położy łapsko na dużej części jego majątku. Pożądanie wzięło jednak górę – jego dłoń sięgnęła w końcu wyżej, ściskając przez materiał czarnego biustonosza niewielkie, ale cholernie jędrne piersi Julii Breicht. Niewielkie, jędrne, a teraz także twarde.
– Ma pani jeszcze jakieś blizny, panno Briecht? – zapytał doktor, wyczuwając, że krew coraz szybciej odpływa mu z mózgu w kierunku krocza. Jego podniecenie rosło w zatrważającym tempie.
– Może sam pan to sprawdzi, profesorze Rabacki? – odparła Julia, posyłając w kierunku wykładowcy ten swój zniewalający uśmiech, do którego wzdycha pewnie połowa jej kolegów z roku.
Mężczyzna zapomniał o żonie, dzieciach, i niezamkniętych drzwiach swojego gabinetu. Pochylił głowę, a potem zaczął obejmować delikatnymi, leniwymi pocałunkami szyję swojej studentki. Wdychał jej zapach, zapoznawał wargi z każdym milimetrem okolic biustu. Tymczasem panna Breicht, szybko i niecierpliwie zaczęła rozpinać guziki jego białej koszuli. Gdy skończyła, odsłoniła przed sobą jego tors, a następnie zaczęła włóczyć po nim swoimi palcami.
– Mam nadzieję, że odpowiada pani taka forma zaliczenia przedmiotu – wyszeptał Rabacki, znajdując wargami usta czarnowłosej dziewczyny. Całował je bez opamiętania, splatał swój język z językiem dwudziestoletniej studentki, wymieniał z nią ślinę. Stracił nad sobą panowanie, wiedział już, że pragnie swojej uczennicy tak, jak jeszcze żadnej kobiety.
– Jeśli panu odpowiada, to mnie również – Julia oderwała swoje usta od ust Rabackiego, a potem kokieteryjnie przygryzła wargę. Złapała swojego wykładowcę za krocze, po czym zaczęła mierzwić je w dłoni, badając, jakie jest twarde. Doktor tymczasem zaczął poszukiwać dłońmi zapięcia jej stanika – chciał wreszcie zobaczyć te czerwone, sterczące brodawki, pragnął je ssać.
Julia szybko zorientowała się, że jej kochanek – podobnie jak większość mężczyzn – musiałby zasięgnąć korepetycji z odpinania stanika. Wzięła więc sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Rozpięła biustonosz, a potem zrzuciła go na ziemię – zajął miejsce tuż obok sukienki. Rabacki nie czekał długo – objął jej sutki, po czym zaczął czule pieścić je przy pomocy ust. Oddech jego studentki stał się płytki i szybki, z jej rozchylonych ust zaczęły wydobywać się pojedyncze pojękiwania. Doktora to tylko nakręcało. Teraz masował jej piersi ustami jeszcze namiętniej, starając się przy tym jak najskrzętniej pokryć je swoją śliną.
– Podoba się pani, Julio? – zapytał wykładowca, tylko na chwilę wypuszczając z ust czerwone sutki. Poczuł, że uczennica mierzwi w dłoniach jego włosy, jednocześnie dociskając go do swojego ciała. Miał wrażenie, że jest tak rozpalona, że za chwilę spłonie. A on razem z nią.
– Jest cudownie, ale chcę pana więcej. Chcę, żeby pan we mnie wszedł – oznajmiła, po czym przejechała dłonią po swoich czarnych, koronkowych majtkach. A potem je z siebie zsunęła, szczerząc zęby w wyzywającym uśmiechu. – Może to pan dla mnie zrobić? – dopytała, przedrzeźniając się.
Rabacki zaczął rozpinać rozporek. Cała ta sytuacja, wynikające z niej niebezpieczeństwo, kurewsko go podniecało. Jasne, zdarzało mu się bzykać w miejscach publicznych, ale jeszcze nigdy nie robił tego na uczelni, w swoim gabinecie, a poza tym z własną studentką! Cholernie dużo ryzykował, ale nie miał teraz głowy, by o tym myśleć. Marzył tylko, by wejść w tę seksowną, młodą sukę, a potem zacząć ją posuwać. Tak, jak jeszcze nigdy dotąd.
– Pragniesz zostać przeze mnie zerżnięta, Julio? – wysyczał Rabacki, przestając silić się na oficjalne zwroty. Rządziły nim dzikie żądze, pierwotne instynkty, dzięki którym człowiek od wieków przedłuża gatunek. Przygniótł studentkę swoim potężnym ciałem, dociskając ją do ściany. Ocierał się o nią. Wiedział, że jest teraz jego własnością. Jego sztywny członek krążył wokół wilgotnej kobiecości, smakował jej wilgoci. Był gotowy.
– Proszę to zrobić – odparła Julia, rozsuwając nogi.
A potem głęboko westchnęła – doktor Rabacki wszedł w nią niezwłocznie. Wypełniał swoim nabrzmiałym penisem jej ciasne wnętrze, robił to szybko i zdecydowanie. Studentka mimowolnie uchyliła usta, i zaczęła artykułować swoje podniecenie za pomocą wymownych, tym razem regularnych jęków. Wykładowca zaś nie przestawał. Oparł swoje czoło o jej czoło, a potem zintensyfikował pchnięcia. Każde było mocniejsze od poprzedniego, każde przeszywało dziewczynę niemal na wskroś, powodując przyjemny ból, prowadząc ją w stronę ekstazy. Nauczyciel oparł ręce o ścianę, a potem pocałował swoją uczennicę. Drżała, mocno wbijając czerwone paznokcie w jego plecy.
– Jeszcze, mocniej. Proszę nie przestawać… – wydusiła z siebie Julia, mętnym wzrokiem patrząc wprost w oczy kochanka. Jej paznokcie krążyły teraz po jego ramionach, kreśląc dziwne zygzaki. Chciała być pierdolona, chciała być jego własnością, była podniecona jak nigdy. Czyż nie każda dziewczyna fantazjuje o seksie z przystojnym wykładowcą? Ona się na to odważyła, co wprawiało ją niemal w dumę.
Rabacki był coraz bliżej finału. Upajał się dźwiękami, które wydobywały się z szalenie wilgotnego łona Julii Breicht. Jego penis zaczynał pulsować, a ciało sztywnieć. Mimo to nie zaprzestawał mocnych, niemal brutalnych pchnięć. W przód i w tył, w przód i w tył. I ponownie. Kolejne ruchy wykonywał niemal mechanicznie, ich ciała stanowiły cudowną jedność. Opamiętał się dopiero, gdy zrozumiał, że nie może dojść w swojej uczennicy. Lubił podejmować ryzyko, ale nie mógł być głupi.
– Wystarczy. Chcę ci się spuścić na twarz – oznajmił, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Wysunął członka z pochwy studentki, a potem zaczął mierzwić go przed nią w dłoni. Julia nie wydawała się zachwycona, chyba miała ochotę na więcej. Ale posłusznie klęknęła przed wykładowcą, wysuwając język.
– Tylko proszę obficie, panie profesorze – oznajmiła, puszczając do swojego kochanka oko. Rabacki masował członka szybko, zdawał sobie sprawę, że ten „egzamin” trwa już zdecydowanie za długo. Zapewne za chwilę ktoś tu wejdzie, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Na szczęście kilka ruchów wystarczyło. Spełnił życzenie Julii – jego spust był obfity, trafił wprost na jej język. Dziewczyna tylko się uśmiechnęła.
– No dobra, ubieraj się. Zaraz ktoś tu może wejść – obwieścił Rabacki, pospiesznie zapinając rozporek. – Lepiej, żebyś była gotowa do wyjścia, zanim wpiszę ci się do indeksu – dodał, zbierając z ziemi białą koszulę.
Studentka wyciągnęła z płaszcza chusteczkę, a potem usunęła z twarzy resztki nasienia. Na szczęście dużą jego część połknęła, więc nie miała z tym wiele zachodu. Zebrała swoje rzeczy, a potem pospiesznie zaczęła się ubierać. Doktor zapiął koszulę i rozsiadł się w fotelu, próbując uregulować oddech.
– Dziękuję – rzuciła Julia na odchodne, stojąc przy drzwiach.
– Poproś kolejnego studenta – odparł Rabacki, obserwując, jak dziewczyna opuszcza jego gabinet.
Czuł, że to będzie jednak dobry dzień, życie bywa przewrotne. Zerknął na znajdujący się na biurku zegar: jedenasta czterdzieści sześć. Do powrotu do domu pozostawało mu jakieś sześć godzin. Doszedł do wniosku, że właśnie tyle ma by wymyślić, co powie żonie, gdy ta zapyta go o czerwone ślady na ramionach.
Niedługo później Julia Breicht była już w autobusie, który miał ją odwieźć do domu. Nie spodziewała się, że zaliczenie będzie aż tak przyjemne. Jeszcze raz sprawdziła, czy o niczym nie zapomniała. Chyba nie. Otworzyła indeks, a potem… oniemiała.
– To też trzeba umieć – wyczytała w adnotacji. Otrzymała z „Biologii medycznej” u doktora Rabackiego ocenę niedostateczną.