Późny, gwiaździsty wieczór. Jak zwykle w niedzielę punktualnie o 23:00 zaczyna się mój dyżur w szpitalu wojskowym. Z wielkim zapałem, energicznym krokiem wkroczyłam na oddział chirurgiczny. Pełno tu połamanych i ogipsowanych żołnierzy.
Moja przełożona uwzięła się okropnie i wciska mi na okrągło nocki. Tłumaczy zawsze, że inne, posunięte w latach pielęgniarki bardziej się męczą. Czasem to frustrujące, ale daję radę. A niech jej będzie, przynajmniej nie muszę oglądać tych starych leniwych pudeł i słuchać ich wiecznych docinków, jaka to ja jestem młodziutka, głupiutka i naiwna, bo z całego serca troszczę się o pacjentów. Przesadnie, według nich. A według mnie? Chłopakom należy się to, co najlepsze, i tyle.
Przebrałam się sprawnie w uniform i przejęłam dyżur. Leciwa pielęgniarka wyszła spiesząc się, jakby ją ktoś gonił. Ech, te leserki. Rozejrzałam się, czy są jakieś problemy. Na szczęście nie, na sali już tylko cisza i przygaszone światła. Jedynie od strony dyżurki dobiegały z radia przyciszone dźwięki najnowszego utworu Franka Sinatry – „Strangers in the night”. No to luz, uśmiechnęłam się sama do siebie. Tylko na karcie zleceń od ordynatora coś napisano niezbyt wyraźnym pismem: „Przygotować na jutro do operacji pacjenta – szeregowca Chrisa S.”
Trochę się zirytowałam, bo przecież pora bardzo późna i wszyscy inni ranni żołnierze już chyba zasnęli pod wpływem środków przeciwbólowych i uspokajających, a takie przygotowanie wymaga niemało zachodu. No cóż, ale słowo ordynatora – rzecz święta. Zrobię to po prostu bez hałasu i wielkiego halo.
Dyskretnie, nawet nie zapalając lamp na suficie. Wzięłam z dyżurki potrzebne przyrządy i środki pielęgnacyjne, garnuszek z lodem oraz przybory do golenia i na paluszkach poszłam odszukać pacjenta.
Wśród tuzina innych odnalazłam szybko jego łóżko, we wnęce przy oknie. Podeszłam po cichu i w żółtawym świetle nocnej lampki przyjrzałam się leżącej postaci. Szeregowiec Chris spał na wznak, wykopany z pościeli, rozgorączkowany, zarośnięty… Jego ramiona od samej góry były zapakowane w gips, a do żyły na szyi biegł przezroczysty wężyk podłączonej kroplówki. Kapu kapu kap, leciały powoli kropelki. Żal mi się go zrobiło. Taki solidnie zbudowany mężczyzna leży tu bezwładnie, jak jakiś porzucony manekin. Nikt o niego nie zadbał, na pewno jest spragniony. Cholerne babska! Za moimi plecami mówią o mnie „głupia blondynka”, a pacjentem się nawet zająć nie potrafią! Dobrze, że chociaż ja mam serce na właściwym miejscu.
Od razu na początku zwilżyłam mu spierzchnięte wargi kostką lodu. Nie obudził się, ale przez sen uchwycił lodowaty sześcian wargami i zaczął łapczywie ssać. Ostrożnie zdjęłam wygniecioną piżamę i wymyłam myjką całe spocone ciało. Dalej spał, więc postanowiłam po cichutku zabrać się do golenia. Namydliłam mu pędzlem twarz, tors, brzuch i pachwiny. Ostrą brzytwą poczęłam golić miejsce po miejscu. Najpierw podbródek, baczki, wąsy. O, tak. Później ramiona, lekko owłosioną klatę z przodu i po bokach, następnie okolice pępka i w końcu dotarłam do pasma kręconych włosków idących stamtąd w dół. Tutaj musiałam się bardziej skupić. Rozsunęłam mu delikatnie nogi. Mam wprawę, więc na pewno go nie zranię, mimo półmroku na sali.
– Nie bój się, Chris… – szepczę. – Najwyżej odczujesz delikatne łaskotanie. Najpierw ogoliłam wewnętrzną stronę ud i miejsca dookoła członka. Poszło szybko, skórę tam masz gładką i miękką. Potem uniosłam mosznę i przyłożyłam od spodu brzytwę. Spojrzałam szybko na twarz żołnierza. Och.
Twoje ciemne oczy błyszczą w półmroku jak rozżarzone węgle, wpatrują się we mnie z napięciem. Zamieram w bezruchu. Zdaję sobie nagle sprawę z tego, że trzymam w dłoni twój bardzo cenny skarb. Nikt z nas się nie odzywa, ale wyczuwam twoją nieufność. Zaczynam delikatnie golić wrażliwą skórę, a ty śledzisz niespokojnym wzrokiem każdy mój ruch. Nagle, zapewne pod wpływem nerwów, drgnęła mi ręka i ostrze brzytwy zahaczyło o skórę na udzie, tuż u nasady moszny. Maleńkie, półcentymetrowe nacięcie wywołuje twój głośny jęk. – Nic się nie stało, kochanie – zapewniam uspokajająco, oglądając draśnięcie. – Wypływają tylko pojedyncze krople krwi. Szybko kładę brzytwę na nocną szafkę i przykładam usta do ranki. Delikatnie wysysam pojawiające się kropelki. Lecz ty drgnąłeś gwałtownie, prawie mi się wyrwałeś. Spokój, tylko spokój. Ostrzegam, przerywając na moment:
– Nie ruszaj się, nic ci nie będzie! Zaraz dam ci plasterek…
Ech… Mówię, że dam plasterek, ale po prawdzie nie mam ochoty odrywać ust od tego miejsca. Jest ciepłe i pachnie pianką do golenia. A smak krwi taki słodki. Metaliczny, lecz upajający. Ssę jeszcze mocniej, aż wijesz się pode mną. W końcu przełykam, odsuwam usta i ocieram czerwone wargi. Rozluźniasz się wreszcie i leżysz bez ruchu. Jedynie spoczywający dotąd bezwładnie kutas nabiera objętości przed moimi oczami i prostuje się majestatycznie. Ten widok przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Zafascynowana takim spektaklem, przez chwilę nie mogę odwrócić oczu. Tymczasem krwawienie ustaje, więc niechętnie przerywam moją akcję ratunkową. Dokańczam teraz szybciutko golenie moszny, już bez przeszkód. Mogę odłożyć brzytwę i przystąpić do następnego zabiegu. Biorę butelkę balsamu oliwkowego i nalewam sobie dużą porcję na dłoń. Staram się delikatnie wmasować płyn w twarz, szyję i ramiona mojego żołnierza. Łagodne, ale stanowcze dłonie malują na tobie kółka tak, aby balsam dobrze się wchłonął i natłuścił twoją wysuszoną skórę.
Raptem zauważam, że od tego balsamu mam w paru miejscach poplamiony mój biały pielęgniarski fartuszek. Och jej… Niewiele myśląc ściągam go i rzucam na krzesło. Zostaję tylko w błękitnych majteczkach i biustonoszu-bardotce, tak będzie mi wygodniej uporać się z pielęgnacją twojego dużego ciała. Jestem niemal zupełnie pewna, że w półmroku żadne oczy oprócz twoich tego nie zauważą, toteż nie mam zamiaru przejmować się konwenansami. Klękam na łóżku z nogami po obu stronach twojego brzucha i wcieram pracowicie balsam w muskularny tors. Kiedy skóra staje się miło nawilżona, przychodzi kolej na boki ciała, potem na podbrzusze. Zjeżdżam tyłeczkiem niżej, na twarde żołnierskie uda i siadam na nich. Omijając zawstydzonym wzrokiem twoje podniecone przyrodzenie, nalewam obfitą porcję balsamu na obie dłonie i wcieram go w miejsca wokół członka i po wewnętrznej stronie ud.Później jeszcze większą ilość nakładam na skórę moszny. Kolistymi ruchami wilgotnych rąk wmasowuję oliwkę w ten obkurczony, stężały woreczek. Na przemian wykonuję ruchy z boku na bok oraz wzdłuż szwu mosznowego. Prawą ręką przytrzymuję penisa, a lewą masuję subtelnie jądra, starannie każde po kolei, długo i sumiennie. Jestem jak zawsze dokładna i pracowita.
Mijają spokojne, leniwe minuty w ciszy tej niekończącej się nocy, przerywane tylko od czasu do czasu twoimi zadowolonymi sapnięciami. Przekładam członka jak wajchę na prawo i lewo, by zyskać dostęp do gładziutkich pachwin. Jednak sztywny, śliski od oliwki kutas wyślizguje mi się ciągle z dłoni. Muszę wzmocnić chwyt.
– Och, kochanie, a cóż to? – naraz dostrzegam niedosmarowane fragmenty na twojej piersi. Od razu przesuwam się pośladkami wyżej, by tam dosięgnąć. Naprężony członek prześlizguje się po moich majteczkach. Chyba też je zdejmę, bo wybrudzą się oliwką w kroku. Zrzucam je, lądują na podłodze. Przypuszczalnie nikt tego i tak nie spostrzeże, przecież wszyscy zdają się głęboko spać.
Po poprawieniu nawilżenia klaty, wracam tyłeczkiem na twoje uda, dotykając niechcący kroczem kuśki. Gorąco! Odskakuję natychmiast. Jednym rzutem oka kontroluję całe twoje ciało. No tak, a przecież tors też w paru miejscach wymaga poprawki! Przesuwam się znowu wyżej na twoich udach, ale oto coś blokuje mi drogę – zahaczam cipką o nasadę kutasa i przy tym suwie wilgotny członek prześlizguje się wzdłuż całej mojej szczelinki. Niespodziewanie robi mi się przyjemnie, więc choć z wahaniem, ale wracam i powtarzam ten lubieżny ruch. Dostrzegam przyzwolenie i wyraz dzikiego pożądania na twojej twarzy. To ośmiela mnie, dlatego pocieram cipką o kutasa jeszcze raz, i jeszcze raz… Och, jak dobrze.
Mimo że chciałoby się nie kończyć tej niewinnej pieszczoty, mglisto przypominam sobie o obowiązkach pielęgniarki. Nabieram nową porcję balsamu z butelki i namaszczam starannie te niedosmarowane miejsca. Żeby dotrzeć precyzyjnie wszędzie, unoszę nogi i okręcam się tyłeczkiem na twojej piersi. Ponownie obejmuję udami twój tors, ale zwrócona tyłem. Nachylam się, aby natrzeć lepiej miejsce złączenia twoich ud i całkiem, całkiem przypadkowo muskam wychylającymi się z biustonosza, krągłymi piersiami sterczący członek.
– Kochanie, przepraszam – szepczę, trochę skrępowana tym, że przy pochyleniu wypinam nagi tyłeczek przed twoją twarzą.
Mam nadzieję, że może w przyćmionym świetle nie dojrzysz zbyt dokładnie mojej rozetki ani szczelinki rozwartej kilka centymetrów przed twoimi ustami. Moje piersi wciąż trącają gorącą twardość członka, który jakby bezwiednie kiwa się lekko w prawo i w lewo. Podnoszę się i siadam ci okrakiem na udach, odwracając się znów przodem do ciebie. Nogi masz obficie naoliwione, ślizgam się na nich jak na lodowisku i muszę mocno uchwycić się twoich bioder. Zaczynam się przesuwać tam i z powrotem na twoich udach, a kuśka trze o moją bruzdę, wpasowując się w nią tak podniecająco, że aż zaczynam cicho pojękiwać. Śliskimi, nabrzmiałymi wargami obejmuję trzon kutasa, który coraz szybciej prześlizguje się po moim rozpalonym kroczu. Twoje rozszerzone źrenice są zapatrzone w moje roztańczone piersi, a moje w ten coraz dzikszy ruch między moimi udami.
Przenoszę badawczy wzrok na twoją zarumienioną twarz. No tak! Usta masz znów wyschnięte. Sięgam po garnuszek z kostkami lodu. Rozogniona, robię to niezdarnie i wysypują się na prześcieradło. Jedną wkładam ci do ust, resztę rozrzucam na twoim torsie. Zadrżałeś, a ja z tobą. Nie potrafię się już opanować, oboje to wiemy. Musimy się kochać, teraz, zaraz! To silniejsze od nas. Unoszę minimalnie tyłeczek i ręką nakierowuję kulistą, mokrą żołądź bezpośrednio w moją spragnioną studzienkę. Schodzę biodrami w dół i mam to niebiańskie uczucie, że wypełniam się czymś, co dokładnie pasuje do mnie, jak zrobione na wymiar. Tracę głowę, przestaję myśleć. W twoich oczach również odbija się prawie niemożliwe do zniesienia podniecenie.
Jest tak rozkosznie! Powolny, ostrożny rozruch zmienia się w okamgnieniu w coraz głębsze nasuwanie się cipką na sterczącą męskość. Przez ten gips na ramionach nie możesz mnie przytrzymać, dlatego to ja trzymam się ciebie, wbijając paznokcie w twoje barki. Zaczynasz unosić gwałtownie biodra, aby tylko mocniej, aby tylko szybciej wciskać się we mnie. Przyspieszasz tempo i wkrótce nie mogę cię dogonić, gdyż co chwila wpadam w poślizg na twoim naoliwionym ciele.
Ta obłędna i niezbyt zsynchronizowana jazda sprawia, że miotam się na tobie na wszystkie strony. Lecz to tylko dodaje pieprzyku i wzmacnia doznania. Słychać, jak dyszymy i pojękujemy, a w zapatrzonych w siebie twarzach widać, jak mocno przeżywamy wspólną przyjemność. Uczucie dociskania i ocierania się naszych najwrażliwszych miejsc doprowadza wkrótce do szaleńczej żądzy. Wreszcie nadchodzi nieuchronna fala spełnienia.
– Już…! Muszę, teraz… O och… Chris! Trzymaj mnie… – moje urywane okrzyki przecinają jak nożem ciszę panującą na zastygłej w bezruchu sali. Nie zwracam uwagi na to, czy kogoś obudzimy, czy nie, bo właśnie wielki nurt potężnego orgazmu unosi mnie w inny wymiar. W głowie mi huczy, a w cipce pulsuje spazmatycznie. Ty chyba odbierasz te drgania na całej powierzchni członka, bo w tym samym momencie wpadasz w równie wariackie uniesienie. Czuję to! Wrażliwymi ściankami studzienki wyczuwam dokładnie, jak strumień nasienia przeciska się do góry, wzdłuż trzonu kutasa. Jeszcze jednym, mocnym ruchem tyłeczka dociskam się bliżej do ciebie i odpływam.
Ledwo przytomna, biorę w palce ostatnią kostkę lodu. Jest na wpół roztopiona i śliska… Korci mnie, by włożyć ci ją między pośladki, na pewno się zmieści i jeszcze bardziej zwiększy doznania. O tak! Wpasowuje się idealnie do środka! Aż się wzdrygasz i słodko jęczysz.
Rzucasz głową na boki i tracisz ostatecznie dech, kiedy tryskasz we mnie. Opadam ciężko na ciebie, zziajana z wysiłku. Słyszę, jak mocno łomocze twoje serce. Jest bosko… Stopniowo się uspokajamy, lecz jeszcze długo nie mamy sił ani ochoty na żaden ruch.