Kiedyś byłam zwyczajną prostytutką, brałam co się nawinęło i wystawałam na obrzeżach wielkich miast. Swoją karierę zaczynałam z tymi, co nie mieli dużo. Oni lubili szybkie numerki: obciąganie w lasku, albo bzykanie na tylnym siedzeniu, ale chyba nikt nie czułby się komfortowo hacząc głową o sufit podczas igraszek.
Prostytucja to jakimś dziwnym trafem temat tabu, w końcu żony powinny być nam wdzięczne, że wprowadzamy do ich sypialni trochę pikanterii, bez konsekwencji. Koleżanki często się badają, bo gdy złapiesz syf, to wylatujesz – to czysta robota zakładając, że masz alfonsa. Jeśli zarabiasz na własną rękę, prawdopodobnie albo zaliczysz porządne manto od napalonego skurwysyna, albo „zawodowe” panienki wybiją ci ten pomysł z głowy. Czasem zdarza się, że któraś z dziwek znika, a po jakimś czasie jej ciało wyławiane jest z lokalnej rzeki… Tak kończą samotne, chore wilczyce.
Do Klubu Lotos trafiłam z tzw. polecenia. Pewnego dnia, gdy moją przyjaciółkę Emmę (to oczywiście pseudonim), uznałam za zaginioną – swoją drogą, martwiłam się o nią, to ona niańczyła mnie w naszym półświatku – ona jakby nigdy nic, po pół roku rozłąki, stanęła w drzwiach mojej kawalerki i oznajmiła, że załatwiła mi lepszą pracę. Dodała, że mam ruszyć zgrabną dupkę i nigdy nie wracać do tej rudery. Najpierw dostała opierdol ode mnie, ale gdy zaczęła mnie poganiać, w końcu ruszyłam się z domu.
Dom – to pojęcie nie było mi znane pod „normalnym” dla większości, znaczeniu. W moim domu, który pamiętam z okresu dojrzewania, nie miałam lekko. Moja matka popadła w alkoholizm, po tym jak ojciec (którego nie obchodził los jedynej córki) zostawił ją dla asystentki zarządu. Wszystko się posypało, a jej nowy gach, co wieczór lądował w moim łóżku. Miałam niespełna siedemnaście lat, gdy straciłam dziewictwo – nie życzę nikomu, by tak wcześnie zaczynał inicjację seksualną. Wiem, wtedy buzują hormony, ale tylko te, które to przeżyły wiedzą, że seks w takim wieku, po prostu cholernie boli. Doskonale pamiętam nasz pierwszy raz, byłam zdezorientowana i przerażona. Któregoś wieczoru wszedł do mojej sypialni, gdy matka odurzona wódką zasnęła w salonie. Najpierw zaczął mówić mi miłe słowa, chwalić za dobre oceny i przybliżać się coraz bardziej. Zapytał, czy dostaje od mamy kieszonkowe, czy mam swój komputer, a gdy dałam odpowiedź negatywną, zapytał, czy możemy zawrzeć umowę? Nie muszę tłumaczyć, iż umowa dotyczyła mnie, pieniędzy oraz seksu. Tamtego dnia stałam się dziwką. Powiedział mi, że pierwszy raz może nie być dla mnie przyjemny, więc da mi trochę więcej kasy. Zaczął powoli od całowania, gładzenia, ale gdy już we mnie wszedł, to posuwał się głębiej i głębiej, pomimo mojego płaczu. Na przemian jęczał, sapał i powtarzał: „Później będzie przyjemnie”, „Spokojnie”. Faktycznie, później bywało przyjemnie, choć za każdym razem czułam, że coś tu nie gra, że przecież nie powinnam być jego seks-lalką. Nie musiałam słuchać zbyt uważnie na WDŻWR w szkole, bo wiedziałam skąd się biorą dzieci, ale tatuś (tak kazał do siebie mówić) zawsze mówił, że jest dobrze zabezpieczony. Chociaż mam wrażenie, że nasze wizyty u „zaprzyjaźnionego” ginekologa, nie zawsze były dbaniem o moje zdrowie. Jestem prawie pewna, że to czasem była aborcja… W końcu lubił się we mnie spuszczać i obserwować jak z cipki spływa mi sperma, ale to dopiero, gdy skończyłam osiemnastkę. Jego szlachetność zamiarów objawiała się w tym, że na seks nawet nie oralny, co „spermowy” (jak to kiedyś ujął) czekaliśmy do mojej osiemnastki. Pamiętam, że w moje urodzimy po raz pierwszy zdjął prezerwatywę i zachęcił do łykania białej mazi. Lubił, gdy ustami pełnymi nasienia, ssałam jego penisa – był wtedy taki mokry, że jego orgazm przychodził znacznie szybciej.
Byłoby dużym niedomówieniem, gdybym nie wspomniała o „naszym” ginekologu który, gdy byłam już pełnoletnia odkrył przede mną swoje fantazje i nie owijając w bawełnę, któregoś dnia ostro pieprzyliśmy się podczas wizyty. Tamtego dnia też po raz pierwszy miałam dwa kutasy w mojej cipce. Męska solidarność nie pozwoliła lekarzowi na samowolkę, musiał spytać tatusia, czy może mnie zerżnąć. Ojczym zgodził się pod warunkiem, że będzie mógł patrzeć. Gdy ręczne robótki zaczęły go nużyć, podszedł i włożył mi penisa do gardła. Ssałam go łapczywie, a gdy tatuś wyruchał już moje usta, oznajmił, że ma ochotę na „kanapkę”. Bezpardonowo wszedł najpierw w mój tyłek, a potem ścisnął się w cipce z penisem lekarza. To było NIEZIEMSKIE. Wyraźnie kręciło ich moje wicie się w rozkoszy. Lizałam i ssałam ich sutki – w zależności, który akurat był przed moją twarzą, zmieniali się miejscami, a ja za każdym razem z utęsknieniem czekałam na ich pchnięcia. Po wyjęciu rozgrzanych „instrumentów” pryskali mi w twarz, a ja zajadałam się spermą jakby to były lody śmietankowe. Wielokrotnie powtarzaliśmy tę wizytę.
To mój ojczym nauczył mnie seksu. Z jednej strony nienawidziłam go, a z drugiej uzależnił mnie od siebie, nie mogłam żyć bez jego ciała – typowy syndrom sztokholmski. Wtedy jeszcze nie były czasy, gdy zgłaszano ojczymów na policję. Do dziś w wielu domach, to temat, który nie istnieje. Jestem dziwką, ale żałuję, że nie miałam normalności w domu, że nie mogłam sama decydować o tym, czy mam ochotę na seks, czy jej nie mam. Może gdyby mój ojczym nie okazał się pedofilem, gdyby naprawdę się o mnie troszczył, to inaczej potoczyło się moje życie… Może poszłabym na studia, miałam naprawdę dobre oceny.
Tymczasem jedyna troska, której doświadczałam płynęła od Emmy. Spotkałam ją, gdy zaczynałam „przygodę” prostytutki, w wieku 21 lat. Zupełnie nie radziłam sobie z oceną intencji klienta, a ona uratowała mnie spod łap damskiego boksera i przygarnęła. Właściwie, gdyby nie cała sytuacja – otoczka – można powiedzieć, że to moja matka. Czy nie o to chodzi w tym słowie, o troskę i oddanie tej drugiej młodszej istocie? Gdy Emma już pojęła, że moje życie nauczyło mnie seksu, a ja nie szukam innej drogi, to przedstawiła mnie swojemu alfonsowi. Od razu mu się spodobałam… cdn.
Autor: Boska Muszelka