Obudziłem się około godziny 11:00. Niedzielne popołudnie zaatakowało mnie brakiem planów. Wszystko z powodu wczorajszego wieczoru. Spotkanie w pubie „Amnezja” przebiegło całkiem spokojnie. Pięciu facetów, starych kumpli, znających się od wielu, wielu lat, którzy raz na jakiś czas chcą spotkać się bez kobiet i wprowadzić w dość mocny stan upojenia alkoholowego. Sport, muzyka, polityka, samochody, seks – wszystkie te tematy, bez których mężczyzna po kilku tygodniach zaczyna wariować. Wspólne imprezy przebiegały zawsze według dwóch możliwych schematów, które chyba prawidłowo zaobserwowałem i zdefiniowałem, ale których nie potrafię przewidzieć. Pierwszy to tzw. model „aktywny”, kiedy to każdy kolejne piwo czy drink zapowiadają przygodę. Wieczory takie kończą się zazwyczaj rano lub w południe następnego dnia. Po drodze zaliczamy kasyno, wędrówki od knajpy do knajpy i wiele różnych, innych „mocnych wrażeń”. Drugi to model „bierny” – po sześciu, czasem siedmiu piwach w tym samym pubie rozchodzimy się , czy raczej rozjeżdżamy ok. drugiej, trzeciej w nocy. Miniona noc to zdecydowanie ten drugi rodzaj. Pasywny do bólu. Nic się nie wydarzyło.
Siedem piw wypitych w „Amnezji”, o dziwo, nie dawało się odczuć tak jak zazwyczaj. Porządne śniadanie, tzn. tosty, jajecznica i szklanka mrożonej herbaty upewniło mnie w przekonaniu, że problem ten zniknie lada moment. Kilka telefonów i SMSów do uczestników wczorajszego spotkania – wszystko jest pod kontrolą. Po obejrzeniu serii głupich teledysków oraz jakiejś durnej amerykańskiej komedii stwierdziłem, że zapowiada się mocno leniwe popołudnie i wieczór. Myśl ta wywołała mieszane uczucia. Ostre słońce za oknem, nie pozwalało na całkowitą ponurość, ale widok opadłych liści, żółtych, brązowych, czerwonych wyraźnie świadczył o tym, że sytuacja zmierza w złym, zimowym kierunku. Poza tym niedziela, która w całej Polsce, niezależnie od wieku, środowiska, wielkości miasta zawsze wywołuje lekki niepokój. Pamiętam, że nawet we wczesnym dzieciństwie nie lubiłem niedzieli, zwłaszcza po południu, po powrocie z kościoła i po niedzielnym, nadto sztucznie celebrowanym obiedzie. Przecież wtedy jeszcze nie wiedziałem czym jest poniedziałkowa klęska dla uczących się i pracujących, ale udzielał mi się już ten nastrój. Pomyślałem sobie, że nie znam statystyk, ale pewnie w niedzielne popołudnia popełnia się najwięcej samobójstw.
– Złota polska jesień… – pomyślałem sobie patrząc za okno. Nie było w tym jednak ani trochę pocieszenia. Co najwyżej odrobina drwiny, że tak depresyjną porę roku można określić w sposób mimo wszystko dosyć poetycki. Stwierdziłem, że trzeba zrobić jakieś zakupy bo jest po 16:00 i za chwilę zamkną, jak to w niedzielę, wszystkie sklepy. Udałem się więc do łazienki by przygotować się do wyjścia.
– Całkiem nieźle – przeszło mi przez głowę gdy w lustrze zauważyłem, że nocna wyprawa nic a nic nie wpłynęła na mój wygląd. No może dwudniowy zarost. Odzwierciedlał on jednak również trochę stan mojej duszy i postanowiłem z pozbyciem się go zaczekać do poniedziałku.
Glany, czarne spodnie, czarny T-shirt, popielata bluza z kapturem i skórzana kurtka wywołałaby pewnie lekkie zdziwienie u moich znajomych i podwładnych z pracy, przyzwyczajonych do nienagannych garniturów, ale to był ten strój, który teraz, tak jak we wczesnej młodości dawał mi poczucie luzu i pozwalał mieć wszystko w dupie… – Dalej, Mr Hyde! – powiedziałem sobie pod nosem i wyszedłem z mieszkania.
Lekko wkurzony, że wszystkie sklepiki o 16:30 są już pozamykane ruszyłem do TESCO. Ponure twarze mijanych ludzi, smutek i jesienna świadomość kończącego się dnia lekko pobudził moją cotygodniową, niedzielną frustrację. Pomysł odwiedzenia któregoś lub którejś ze znajomych wydał mi się tym czymś co pozwoliłoby jakoś przetrwać te najsmutniejsze godziny tygodnia. Postanowiłem więc zaniechać planów zakupowych i rozesłać do „paczki” znajomych SMSy z propozycją spotkania w centrum o 19:00. Zawsze znajdzie się kilka bratnich dusz, które na przekór jesienno-niedzielnej niedoli gotowi są w poniedziałek rano przystąpić do tygodnia ciężkiej pracy z lekkim dyskomfortem kaca…
Wcisnąłem w uszy słuchawki od komóry i wszedłem do mieszczącej się w piwnicy dawnego magazynu jedynej na osiedlu knajpy o ambitnej jak na lokalizację nazwie „Carpe Diem”. Stąd miałem zamiar rozpocząć nagabywanie kilku osób do wprowadzenia się (przy pomocy paru drinków) w stan daleko odbiegający od oczekiwań mojego spowiednika. Wszedłem do pogrążonej w piwnicznych mrokach knajpy, w której nawet nie leciała żadna muzyka. Z radia w telefonie popłynęły dźwięki „Strachów na Lachy”, co przypieczętowało decyzję, że za barem zamówiłem piwo, a nie np. herbatę.
Kamila, barmanka z „osiedlówy”, studentka archeologii, przywitała mnie cmokiem w policzek. Nawet nie spytała co słychać. Miała taki sam dzień jak ja. Nalała piwo, skasowała siedem złotych, uśmiechnęła się ślicznie, ale tylko na pół sekundy i postawiła kufel na ladzie. Kiedyś spotykałem się z Nią przez parę tygodni. Fascynowała mnie Jej niezależność. Seks z Nią należał za każdym razem do czegoś niesamowitego. A było tych razy mnóstwo. Pierwszy i ostatni raz w swym życiu chciałem się z kimś związać na poważnie. Byłem głupi, bo pokochałem Ją za tę naturę osoby, która nie da się nikomu podporządkować. Chciałem z Nią być na stałe z tego powodu, z którego Ona nie chciała się wiązać z nikim. Nie należę do osób ukrywających swoje uczucia, ale nigdy Jej nie powiedziałem co do Niej czuję.
Patrzyłem na Jej krótkie, rude włosy, śliczną, niewinną twarz oraz drobną sylwetkę, której kształty i krągłości zauważalne były nawet w typowym dla Niej niechlujnym stroju – czerwonych dżinsach i flanelowej czarno-czerwonej koszuli. Ustawiała jakieś rzeczy na półkach, kręcąc się jakby grała w teledysku Madonny „Like a prayer”. Jej tyłeczek i cycki, dobrze mi znane, obudziły we mnie wspomnienia. Pomyślałem, że warto do Niej „podbić” ponownie. Pomysł drinkowania na mieście zaczynał upadać.
– Hej, mała! Usiądź tu ze mną i pogadaj trochę. Potrzebuję tego! – powiedziałem głośno i stanowczo. Spojrzała na mnie jak na głupka, z którym nie ma co się spierać bo i tak nie odpuści i rzuciła:
– Jasne Ricky, jasne!
Podeszła do baru podparła się na nim, a ja już miałem sprzedać Jej bajerę jak mi brakuje rozmów z Nią gdy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawił się napis: „Mama”, a ja spojrzałem na Kamilę spojrzeniem, które mówiło jasno, że muszę odebrać. Odbierając zdołałem rzucić do Niej tylko: – Sorry… Kama wzrokiem wskazała mi kącik na końcu sali, gdzie we wnęce stał mały stolik i kilka foteli. Zrozumiałem, że jest to miejsce gdzie mam się przenieść by spokojnie porozmawiać z Matką. Mamę kocham nade wszystko, ale jest osobą, która przez całe lata od momentu mojego wyprowadzenia się z domu ani razu nie zadzwoniła, kiedy siedzę sam w domu, jadę autobusem, czy czekam w kolejce do dentysty. Nawet jak oglądam film w TV dzwoni w tym momencie kiedy kończy się przerwa na reklamy. Jak jestem z kobietą to wyłączam telefon, bo prawdopodobieństwo, że zadzwoni wzrasta wówczas powyżej 99 proc.
Idąc do stolika wskazanego przez Kamilę zorientowałem się, że nie byliśmy sami. Przy stoliku pod ścianą, obok automatów z grami siedziała jakaś kobieta. W knajpie był taki półmrok, że zobaczyłem Ją dopiero kiedy przechodziłem obok. Minąłem Ją i usiadłem we wskazanym miejscu by prowadzić rozmowę z Mamą. Trwała ona jak zwykle z pół godziny, kiedy do knajpy wszedł jakiś typ w stylu harleyowca. Sposób w jaki przywitał się z Kamilą uświadomił mi, że gdybym próbował Ją przed chwilą namówić do „powtórki z rozrywki” skompromitowałbym się dość mocno. Pomysł spotkania na mieście powrócił ze zdwojoną mocą. Udałem się więc po kolejne piwo, zapłaciłem za nie i ostentacyjnie zabrałem się z powrotem do kąta gdzie przed chwilą rozmawiałem przez telefon.
Gdy zbliżyłem się do stolika pod ścianą nagle poczułem, że z kimś się zderzyłem. Zachwiałem się i poleciałem plecami na krzesło. Usiadłem na nim nie do końca rozumiejąc co się stało.
– Brawo – usłyszałem kobiecy głos.
Przyczyną mojego niemal upadku była ta kobieta, której obecność odkryłem jakiś czas temu.
– Słucham? – zapytałem.
– Nie uroniłeś ani kropelki – usłyszałem.
– Co proszę? – nie rozumiałem tego co do mnie mówiła.
– To moja wina. Wpadłam na Ciebie. Przepraszam. Na szczęście uratowałeś piwo.
Zajarzyłem. Faktycznie lecąc do tyłu zdołałem nie wypuścić kufla z ręki. Widocznie podświadomie wiedziałem, że bez kolejnego piwa nie przeżyję tej niedzieli.
– Na szczęście, no tak. Sorry. – rzuciłem chcąc przedostać się na swoje miejsce na końcu lokalu. Zrobiłem krok w tym kierunku.
– Hej! Chłopaku…! – zawołała a raczej zamruczała głośno.
– Tak? – odwróciłem się do Niej.
– Będziesz tak sam pił to piwo?
– Nie! – odpowiedziałem stanowczo, postawiłem kufel na Jej stoliku i poszedłem do baru.
Zamówiłem piwo, mimo że – stawiając kufel – zauważyłem przed Nią filiżankę po kawie. Wiedziałem, że jak zacznie mi wyrzucać, że nie chciała piwa bez słowa przeniosę się na swoje wcześniejsze miejsce. Wróciłem do Niej i stawiając browarek na stoliku powiedziałem, siadając:
– Ricky.
– Co?
– To znaczy Patryk, ale nazywają mnie Ricky.
– Aha… – odpowiedziała. – Nie lubię pić sama.
Światła w tym lokalu było tak mało, że nie wiele widziałem. Twarz miała ładną. Dość pociągłą, ale kształtną. Ładny, idealny wręcz podbródek i pełne, ale nie za pełne wargi. Nos malutki, stanowiący zabawny, rozweselający element Jej eleganckiej twarzy. Dzięki temu nie była zbyt dostojna. Po prostu ładna. Miała długie włosy i czarno-biały sweter z golfem, tzw. melanż.
– Jak masz na imię!?!? – wycedziłem przez zęby dając Jej do zrozumienia, że ja już się przedstawiłem.
– Patrycja – uśmiechnęła się poprawiając włosy.
– Łał. Nieźle. Patrycja.
– … i Patryk – dodała.
– Tak – skonstatowałem. Sam byłem pod wrażeniem tego zbiegu okoliczności.
– Słuchaj Patryk! Sorry, Ricky! Co robisz w niedzielę tak wczesnym wieczorem w tej osiedlówie?
– Szykuję się do poniedziałku… – odpowiedziałem mimo wszystko zgodnie z prawdą. Nie chcąc by pociągnęła ten, nie najlepiej o mnie świadczący wątek od razu spytałem: – A Ty?
– Nie mam co ze sobą zrobić.
– Nie rozumiem?
– Rozstałam się w czwartek z facetem. I jestem sama. Nie wiem co dalej.
Opisała mi ze szczegółami perypetie ostatniego związku. Okazało się, że jest dziennikarką. Mieszka w tym mieście od pięciu lat. W tej dzielnicy od roku. Ostatnie półtora roku była z jakimś typem, z którym po pół roku znajomości zamieszkała. Mieszkanie było Jej, bo koleś na co dzień mieszkał u rodziców, a w mieście bywał tylko trzy, cztery dni w tygodniu. Najpierw było super, ale z czasem facet zaczął znikać, nie pojawiać się na umówionych spotkaniach. Kilka dni temu znów Ją olał. Napisała by już nie przychodził. Odpisał Jej tylko: OK.
– Może jeszcze się uda – próbowałem Ją pocieszyć mimo, że nie wyglądała na jakąś super zmartwioną.
– Nie, nie. Nie ma sensu. To koniec. This is the end!
– Beautiful friend… – dodałem. Spojrzała na mnie pytająco, uśmiechnęła się:
– My only friend, the end – rzuciła cytując dalej znaną piosenkę. – Kocham Doorsów.
– Ja też – powiedziałem zgodnie z prawdą. Są tacy… Nie wiem jak to w tym momencie wyrazić…
– Naturalnie magiczni? – dopowiedziała pytając.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Laska, która mój planowany kilkuminutowy wywód na temat ulubionej kapeli ujęła w dwa słowa.
– Łał. Tak! Dokładnie. Naturalnie magiczni! Nieźle! – nie wiedziałem co jeszcze mogę dodać. Spojrzałem na Nią i uświadomiłem sobie, że przez drobną chwileczkę zapomniałem o jesieni, niedzieli, zagrożeniu depresją i powiedziałem patrząc przez chwileczkę w Jej chyba zielone oczy:
– No safety or surprise, the end…
Wstała bez słowa, poszła do baru, za chwilę wróciła do stolika z dwoma piwami. Kontynuowaliśmy rozmowę o zespole, o jego historii. Wiedziała o nich wszystko. Tak jak ja. Przepytywaliśmy się nawzajem. W tym czasie do knajpki przyszło parę ludzi. Gdy skończyliśmy piwo rzuciła pytanie:
– Idziemy?
– Taaaaak… – odpowiedziałem nie wiedząc tak na prawdę co to oznacza: Idziemy? Tak po prostu? Rozchodzimy się? Czy może: Idziemy dalej? Powoli się podniosłem, podałem Jej torebkę. Nie wiedząc co mnie, co nas, czeka.
– To the next whisky bar… – zacytowała kolejną piosenkę zespołu.
– Oh yeah! – krzyknąłem chcąc wyjść na luzaka.
Gdy stanęliśmy przed knajpą, światło latarni oświetliło moją nową znajomą niemal tak dobrze jak promienie słońca. Wzrost miała taki jak ja. Około 180 cm. Bardzo smukła sylwetka. Włosy chyba ciemny blond. Tak chyba trzeba je opisać. Najciemniejszy możliwy blond, wpadający w kasztan. Gruby sweter z golfem – czarno-biały melanż. I czarne skórzane spodnie na najdłuższych nogach świata. Teraz, dopiero w tym momencie, zafascynowała mnie Jej uroda bo dopiero teraz mogłem ją właściwie dostrzec. Była piękna. Może i nie w moim wymarzonym typie, ale obiektywnie rzecz biorąc była śliczna. Szczerze mówiąc przez myśl przeszło mi, że chciałbym się z Nią kochać. Spojrzałem w Jej oczy:
– Gdzie teraz? – zapytałem.
Chwyciła mnie za rękę i odwzajemniła spojrzenie.
– Sorry, ale nie mam już ochoty na knajpę! – powiedziała
– Okey… – powiedziałem, zastanawiając się co ma na myśli.
– Ale mogę Cię zaprosić do siebie.
– Okey… – powtórzyłem.
– Wiesz po co? – zamruczała
Przyciągnąłem Ją do siebie, przytuliłem i pocałowałem starając się posmakować Jej ust, a potem dotknąć języka.
– Po to? – odpowiedziałem pytaniem
Nic nie powiedziała, wzięła mnie za rękę i poprowadziła w kierunku ulicy. Szliśmy w milczeniu. Raz tylko przystanąłem i powtórzyłem pocałunek. Musiałem się pilnować by nie złapać jej za tyłek. Za pięć minut wjeżdżaliśmy już windą w Jej bloku na ostatnie piętro. Myślałem już tylko o jednym. Jak wygląda Jej ciało? Wpadliśmy do Jej jednopokojowego mieszkania. Zacząłem Ją całować natychmiast. Jeszcze w progu. Ściągnęliśmy buty. Pociągnęła mnie za sobą na złożoną kanapę. Położyłem się na Niej i zacząłem ręką błądzić po Jej nogach. Natychmiast ściągnąłem z Niej sweter. Granatowy stanik podtrzymywał Jej doskonałe jeśli chodzi o kształt i rozmiar piersi. Nie za duże nie za małe jak się po chwili okazało.
– Idealne… – powiedziałem nie wiedzieć dlaczego.
– Co takiego? – zapytała przerywając pocałunki.
Spojrzałem na Nią wzrokiem dziecka, którego przyłapano na psocie i powtórzyłem:
– Twoje piersi. Są idealne! Piękne! Cudowne! Twoje cycki…
– Och, daj spokój – uśmiechnęła się i wyślizgnęła z moich ramion. – Napijesz się whisky?
– Tak, poproszę.
Gdy zniknęła chyba w kuchni zacząłem przeszukiwać kieszenie spodni i kurtki w poszukiwaniu gumek. Oczywiście, jak na złość, nie miałem ich tym razem. Natrafiłem jednak na coś dziwnego… Z jednej z kieszeni wydobyłem skręta i zacząłem się zastanawiać jak i kiedy on się tam znalazł. Było wiele możliwych odpowiedzi, bo raz na jakiś czas lubię zajarać. Gdy tak trzymałem tego jointa w ręce weszła Patrycja. Naga do połowy z dwiema szklaneczkami wyglądała bosko. Znów nie mogłem oprzeć się wrażeniu Jej perfekcyjnego, ślicznego biustu. Miałem ochotę rzucić się na te dwa skarby!
– Co to? – zapytała pokazując na skręta i stawiając koło mnie na podłodze szklanki.
– Trawka – odpowiedziałem. – Szukałem gumek a znalazłem to.
Nic nie odpowiedziała. Podeszła do stojącej w kącie wieży i puściła muzę. Oczywiście The Doors. Potem zapaliła taki wielki chyba ośmioramienny świecznik. Podchodząc do mnie zgasiła światło. Położyła się na mnie całując namiętnie. A ja trzymałem tego skręta w ręce. Wyjęła go i położyła na poręczy kanapy i zdjęła ze mnie za jednym razem kurtkę, bluzę i koszulkę – tak że zostałem tylko w spodniach. Całowała mnie po brzuchu, klatce i szyi. Przerwała, sięgnęła po szklanki i powiedziała:
– Nie potrzebujesz.
– Czego?
– Gumek.
– Aha.
Wylałem parę kropel whisky na jej piersi i zacząłem zlizywać. Zaczęły sztywnieć. Ja też zacząłem sztywnieć… Gdy próbowałem rozpiąć Jej spodnie złapała mnie za rękę, powstrzymała. Wstała i przyniosła świecznik. Znalazła jointa, odpaliła go od jednej ze świec i usiadła koło mnie. Zaciągnęła się kilka razy i przekazała mnie. Po mieszkaniu rozszedł się charakterystyczny zapach trawy. Spojrzałem na Nią. Piękną, do połowy rozebraną, trzymającą szklaneczkę w ręce i powoli odpływającą. W tle leciało właśnie „The End”. Chwila była magiczna. Naturalnie magiczna – jakby to Ona powiedziała. Jednym łykiem przechyliłem whisky, wrzuciłem do szklanki kończącego się skręta i wtuliłem się w Jej piękne piersi. Nie było fragmentu Jej odkrytego ciała, którego bym nie pocałował zanim zsunąłem z Niej spodnie. Została tylko w granatowych stringach. Spod których prześwitywał delikatny, króciutki meszek wokół Jej muszelki. Ściągnąłem majteczki i zacząłem całować Jej cipkę. Potem językiem wwiercałem się do szparki. Wreszcie lekko przygryzłem łechtaczkę i zacząłem Ją drażnić i ssać. Powoli wsadziłem palec. Potem drugi i trzeci. Powolutku posuwałem Ją w ten sposób. Marihuana zaczęła działać, opanował mnie błogi stan, spotęgowany doznaniami zbliżenia z piękną kobietą. Pomruki i jęki z Jej strony świadczyły, że również, nie tylko z powodu trawki, odpływa. Gwałtownie przyspieszyłem swoje ruchy dłonią, złączając i rozłączając palce w Jej pochwie. Reakcja była natychmiastowa. Zaśmiała się głośno. Śmiech natychmiast przerodził się w głośny krzyk. Przewróciliśmy się. Teraz w pół siedziałem w pół leżałem. Ona wisiała na mnie obejmując mnie jedną ręką a drugą trzymając mnie za dłoń, która penetrowała Jej wnętrze. Zaczęła drżeć, potem trząść się a następnie w niekontrolowany sposób podskakiwać uderzając stopami o podłogę. Na moją rękę wylewał się strumień Jej soków. Opadła po chwili jakby sparaliżowana. Poczułem mocny ucisk na moich placach, który powoli ustępował.
Zsunęła się i uklęknęła na podłodze. To był jasny sygnał. Mój penis nie potrzebował żadnej stymulacji. Był gotowy do działania. Zdjąłem spodnie i chwyciwszy Ją za cycki zacząłem od razu ostro posuwać od tyłu. Szybko i bezwzględnie. Ona wyła a ja zaciskałem zęby. Przez myśl przebiegło mi, że przy takiej szybkiej jeździe już powinienem wystrzelić. Widocznie jednak THC zadziałało w ten sposób, że mogłem posuwać Ją dłużej. Nie mniej jednak czułem że wytrysk zbliża się coraz szybciej. Już chciałem zmienić pozycję gdy Patrycja padła plackiem na podłogę, a ja na Nią. Przeszył Ją orgazm chyba jeszcze potężniejszy od poprzedniego. Z tym że teraz nie krzyczała tylko jęczała tak szybko jak to tylko możliwe. Leżałem na Niej z kutasem w Jej pochwie czekając aż do końca Jej drugiej ekstazy.
Gdy ucichła przewróciłem Ją na plecy i ponownie w Nią wszedłem. Teraz robiłem to powoli, w klasycznej pozycji, patrząc Jej w oczy, całując Ją, po twarzy i piersiach. Ze zdumieniem odkryłem kontrolę jaką posiadłem nad swoją maczugą dzięki lekkiemu zjaraniu. To co robiłem było przyjemne, coraz przyjemniejsze, ale miałem poczucie, że spuszczę się kiedy będę chciał. Przyśpieszyłem delikatnie a Patrycja jedną ręką zaczęła bawić się wokół swojej cipki. Drugą głaskała mnie po tyłku i plecach. Ja swoje ręce trzymałem pod Jej karkiem. Nagle ścisnęła mnie mocno za jaja.
– Ty suko! – zawyłem.
Uderzyłem Ją lekko w twarz. Zaśmiała się. Przyśpieszyłem. Wciskałem się do końca. Szybko. Coraz szybciej. Nagle, czego się nie spodziewałem, Jej ręka na moim tyłku docisnęła mnie do Jej łona. A szparka zacisnęła się jak imadełko. Zaczęła kręcić głową na prawo i lewo, jęczeć i rzucać jak w konwulsjach. Czyżby trzecie z kolei szczytowanie? Zamglone oczy, mocno przyspieszony oddech i drżenie każdej komórki Jej ciała – to wszystko nie pozostawiało wątpliwości. Ten orgazm był najcichszy, ale najdłuższy. Pozwoliłem aby wybrzmiał do ostatniej nutki. Po czym, nie zmieniając pozycji posuwałem Ją dalej.
Czułem się coraz bardziej błogo. Świadomość, że doprowadziłem Ją trzy razy do orgazmu oraz widok Jej zajebistych cycków przepełniały mnie satysfakcją i szczęściem. Poczułem jak wszystko zaczyna spływać mi w okolice krocza. Jądra jakby opuchły. Wiedziałem, że zaraz skończę. Od momentu jak tylko ujrzałem Jej cycki wiedziałem też gdzie ten koniec ma nastąpić. Wyjąłem kutasa. Chyba setną sekundy przed wytryskiem. Dzięki czemu udało mi się jeszcze przedłużyć chwile rozkoszy. Ale cały już się trząsłem. Patrycja zrozumiała moje pragnienie natychmiast. Ścisnęła oburącz swoje zajebiste piersi. Natychmiast zacząłem je posuwać. Przerwałem tylko na chwileczkę by złożyć namiętny pocałunek na Jej ustach, który miał być podziękowaniem za to wspaniałe ruchanie. Wróciłem między Jej półkule. Kilka ruchów frykcyjnych. Zdążyłem tylko pomyśleć:
– Najpiękniejsze cycki świata. I moja pała między nimi!
Świat zawirował mi przed oczami. Potem pociemniało. Tak chyba czuje się człowiek rozrywany przez granat. Wyprężyłem się wbrew wszelkim prawom fizyki. Eksplodowałem. Raz, dwa, trzy, cztery… W sumie siedem obfitych strzałów między cudowne piersi mojej kochanki. Rekord jakiego dotąd nie pobiłem. Cycki Patrycji wyglądały jakby ktoś wylał na nie jogurt.
Gdy prawie już wróciłem do reala spojrzałem na Jej twarz. Puściła do mnie oczko. Po czym rozmazała moją spermę po swoim brzuszku i następnie dokładnie oblizała palce patrząc na mnie z uśmiechem.
– Dziwka! – skwitowałem Jej zachowanie.
Potem wziąłem Ją na ręce i zaniosłem do łazienki. Stanęliśmy pod prysznicem i zaczęliśmy kąpiel. Woda spływała po Jej ciele a ja cały czas nie mogłem dojść do siebie po tym co przed chwilą przeżyłem. Bo w skali od jeden do dziesięciu mój orgazm osiągnął tysiąc! Gdy tak staliśmy pod prysznicem, głaskaliśmy się i całowaliśmy powoli wracałem do rzeczywistości. Jej ręce skupiły się na moim chuju, który po takim wybuchu nie miał prawa przez dłuższą chwilę stanąć. A jednak! Nie wiem czy to wspomnienie tej niesamowitej rozkoszy, czy fakt, że Patrycja przykucnęła i zaczęła się uderzać moim fiutem po swoich magicznych cyckach sprawił, że mój penis po chwili stał na baczność.
– Nie zdążyłam Ci obciągnąć! – zauważyła moja nowa znajoma i po chwili już lizała dookoła czubek mojego penisa. Potem wzięła go całego do buzi. Dłonią lekko uciskała i tarmosiła moje piłeczki.
Była mistrzynią orala. Po czterech minutach obiema rękami przycisnąłem Jej głowę do ściany kabiny prysznicowej i najzwyczajniej w świecie zacząłem posuwać Ją w papę tak jakbym penetrował Jej waginę. Chyba była tym lekko zdziwiona, ale natychmiast zaczęła współpracę językiem. Dwie minuty takiej ostrej jazdy wystarczyły by poczuć zbliżający się wystrzał. Przez chwilę pomyślałem by skończyć w Jej ustach, a raczej gardle. Ale nie mogłem sobie darować i postanowiłem znowu spuścić się na Jej biuścik. Wycofałem się z buzi a Ona natychmiast wzięła go do ręki, mocno ścisnęła i kilkoma ruchami doprowadziła do wytrysku. Tym razem tylko podwójnego. Po jednym tryśnięciu na cycek. Znowu było zajebiście miło, z tym że stan ten trwał dużo krócej.
Gdy wyszliśmy nadzy z łazienki ona zaczęła się wycierać a ja rozłożyłem i posłałem Jej łóżko. Po czym wziąłem Ją na ręce i położyłem na kołdrze. Zgasiłem światło i zacząłem się ubierać.
– Zostań… – zamruczała.
Podszedłem do Niej już ubrany i pocałowałem.
– Dobranoc – powiedziałem wychodząc i biorąc z szafki w przedpokoju Jej wizytówkę z numerem komórki. Chyba w tym momencie odpowiedziała.
Wracając do domu nie mogłem przestać rozmyślać o Patrycji, Jej pięknym ciele i cudownych piersiach, a także o orgazmie jaki się zdarza chyba raz na całe życie. Rozmyślania te zaczęły powodować we mnie niepewność i nawrot podniecenia. Nie byłem już pewien na sto procent, że dobrze zrobiłem nie zostając u Patrycji. W takim stanie dotarłem do domu.
Pod drzwiami do mojego mieszkania, na schodach siedziała Kamila – ruda barmanka z „Carpe Diem”.
– Pokłóciłam się z tym kretynem. Wpuścisz mnie na noc? – zapytała patrząc mi w oczy.
– Chyba dobrze zrobiłem wracając do domu – pomyślałem wpuszczając bez słowa Kamilę do do domu. Gdy tylko zamknąłem drzwi zaczęła mnie całować ciągnąc w kierunku łóżka.
– Życie bywa piękne… – pomyślałem. – O kurwa! Jutro poniedziałek! – uświadomiłem sobie. – No i co z tego! – natychmiast sam sobie odpowiedziałem ściągając z Kamili flanelową koszulę.