Dzień był bezwietrzny i zdumiewająco cichy, jakby ulica przemieniła się w opuszczone miejsce zamarłe w bladych promieniach słońca. W nieruchomym powietrzu unosił się słaby zapach kwiatów, choć samych kwiatów nigdzie nie było widać.
Stojąca na pustej ulicy, z twarzą skierowaną ku niebu, Laura odzyskiwała przytomność, nie ruszając się jednak, czekając, aż odzyska władzę nad znieruchomiałym ciałem. Zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia. Zaczerpnęła głęboki haust powietrza i wtedy dotarła do niej słodkawa woń nieobecnych kwiatów.
Skrzywiła się, jakby ten zapach był jej wyjątkowo niemiły.
Stopniowo wzrok wyostrzył się, lecz delikatna mgła napływająca gdzieś z tyłu, nie pozwalała zbyt wiele zobaczyć. Oddalone o kilka metrów budynki i porzucone auta, tak niewyraźnie rysowały się w nadciągającej mlecznej poświacie, że przez moment wydały jej się nieprawdopodobnie obce, niczym potwory z najmroczniejszych baśni. Laura przyglądała im się przez dobrą chwilę, zanim uświadomiła sobie, czym są lub czym mogłyby być.
Nie miała pojęcia gdzie się znajduje, ani jak tu trafiła. Wydawało się, że straciła przytomność zaledwie na kilka sekund. Potem ocknęła się tutaj. Serce waliło jej, jakby gdyby po długim biegu, ucieczce przed czymś nieznanym.
I nie pamiętała dlaczego…
Obraz obcej w swej inności twarzy przemknął jej przez głowę, ale nie umiała nadać mu nazwy. Gdy przez chwilę usiłowała się skoncentrować i z chaosu wyłowić coś więcej, usłyszała dziwny dźwięk.
Jęknęła cicho.
Gdzieś w otaczającej ją mgle, przemknął szybki, giętki cień. Małe, bursztynowe oczy popatrzyły na nią bez odrobiny zainteresowania. To był tylko kot. Zwyczajny, szaro czarny dachowiec.
Odetchnęła jakby ominęło ją nieznane niebezpieczeństwo.
Ostrożnie, z wahaniem, uczyniła krok do przodu. Potem jeszcze raz rozejrzała się dookoła.
Znajdowała się pomiędzy rzędami czegoś, co wyglądało na jednopiętrowe, mocno zniszczone domy. Wszystkie okna były czarne. Po obu stronach, bez wyraźnego porządku, stały porzucone samochody, z rozbebeszonymi wnętrznościami i wybitymi szybami. Mgła była jednak zbyt gęsta, aby mogła zauważyć więcej szczegółów okolicy, w której się znajdowała.
Kiedy już uspokoiła przyspieszony oddech, a jej tętno wróciło do normy, uświadomiła sobie nagle, że naprawdę nie ma pojęcia, gdzie jest. I jak się tu znalazła. To tak ją zaskoczyło, że przez chwilę oddech zamarł jej w piersiach, a zaraz potem serce zaczęło tłuc się jak oszalałe. Powoli wypuściła powietrze z ust, próbując się uspokoić.
Gdzież u diabła mogła się znaleźć?
I jakim sposobem?
Gorączkowo rozejrzała się dookoła, szukając czegokolwiek, co dałoby jej punkt zaczepienia w świecie, jawiącym się jako całkowicie obcy. Bez skutku.
Stopniowo zaczęła sobie uświadamiać, że obok odurzającego zapachu kwiatów, pojawiło się coś jeszcze. Była to słaba, przyprawiająca o mdłości woń. Niejasno przypomniała jej, że ucieka przed czymś lub przed kimś. Kiedy jednak usiłowała przywołać szczegóły, nie mogła dotrzeć do właściwych zakamarków pamięci. Prawdę mówiąc, o tym, że ucieka, wiedziała bardziej instynktownie, niż na podstawie jakichkolwiek faktów.
Owionął ją lekki podmuch wiatru. Zaraz potem powróciła cisza, jakby coś usiłowało ją ostrzec, lecz starczyło mu sił zaledwie na jedno drżące tchnienie. Poruszone nim liście zawirowały przez chwilę, w dzikim chaotycznym tańcu, by opaść i zatrzymać się u jej stóp.
Jeszcze jeden podmuch.
Liście odfrunęły w mleczną mgłę.
Znów zapanowała martwa cisza.
Ale Laura wyczuła, że te krótkotrwałe powiewy niosły ze sobą jakąś groźbę.
Nie opuszczała jej irracjonalna pewność, że została złapana w pułapkę bez wyjścia. Lecz nawet jeśli coś ją śledziło, potrafiła to zaledwie wyczuć, nie dojrzeć.
Choć powietrze było wilgotne i parne, prześladował ją wewnętrzny chłód – zimny, nasilający się z każdą chwilą strach. Nie mogła opanować drżenia, walcząc z nadpływającymi uczuciami.
Podmuchy zamarły.
Otaczający ją świat odzyskał swój niczym nie zmącony spokój.
Niepewnym krokiem ruszyła przed siebie, podążając w stronę nieznanego zagrożenia. Ale wiedziała, że musi stawić mu czoło. Tylko tak mogła zyskać przewagę.
To miejsce nie było bezpieczne.
Po przejściu paru kroków, jej nogi nabrały pewności, a oczy zaczęły zauważać coraz więcej szczegółów. Z obu stron ciągnęły się kute w żelazie płoty, osadzone w bladych, odrapanych słupach. Spróbowała otworzyć najbliższą furtkę. Nie była zamknięta, ani nawet zabezpieczona jakimkolwiek zamkiem. Głośnie skrzypienie zawiasów, wywołało grymas na twarzy Laury.
Teraz bowiem, choć w pobliżu nadal nie było nikogo widać, nie miała żadnych wątpliwości, że jest ścigana. Wiedziała o tym równie dobrze, jak zwierzyna tropiona przez myśliwych.
W plecy uderzył ją kolejny podmuch, niosący ze sobą jeszcze bardziej intensywną, słodkawą woń, o nieznanym źródle.
Przeniknęła ją.
Wzmogła strach.
I obudziła coś jeszcze… Podniecenie.
Za czarną, żelazną bramą, po której bokach rosły bladoróżowe krzewy, biegł kamienny chodnik. Idąc nim dotarła do drzwi wejściowych opustoszonego budynku. Przez chwilę wahała się, zanim nacisnęła poczerniałą ze starości klamkę.
Głęboko odetchnęła. Potem zanurzyła się w mrok.
Rozpraszały go jedynie rozmieszczone w przeciwległych końcach, migoczące promyki świec. Na jednej z mdło oświetlonych ścian rysował się cień jej sylwetki.
Spojrzała za siebie na przebytą przed chwilą drogę.
Nikogo za nią nie było widać.
Spowity we mgle, uśpiony dom otaczała martwa cisza. Zwyczajny budynek, a jednak budził w niej wyraźny niepokój.
I wciąż czuła, że coś się do niej zbliża. Gdzieś w oddali na krótko rozbłysło bursztynowe światło i w tej samej chwili eksplodowały wszystkie szyby w budynku.
Grad drobnych odłamków szkła zaścielił podłogę, ale nie zrobił jej krzywdy.
To było naprawdę przerażające i w głębi podświadomości dokładnie rozumiała, co się stało i czym była ta dziwna siła, w tak widowiskowy sposób demonstrująca swą wielkość. Zdała sobie też sprawę, że nie ma szans na ucieczkę, a jej pobyt tutaj wcale nie jest przypadkowy.
Chociaż nie było zimno, poczuła na twarzy wyraźny chłód, wywołany przez ściekającą z czoła strużkę potu. Oblizała wargi i poczuła smak soli.
Potem w panującym półmroku spostrzegła wysoką, mglistą postać, znacznie oddaloną, która zmierzała w jej stronę.
Nie odwróciła się i nie uciekła. Ruszyła przed siebie, na spotkanie przeznaczeniu, choć była pewna, że pobyt w tym miejscu może skończyć się dla niej czymś więcej niż śmiercią.
Miała na sobie długą, białą, powłóczystą suknię. Oprócz niej nic nie przykrywało jej ciała. Bose stopy dopiero teraz wyczuły chłód podłogi i nierówność progu, który przekroczyła. W następnym z pokojów było nie tylko znacznie ciemniej, ale także bardziej gorąco i duszno. Słodkawa woń kwiatów mieszała się z intensywnie narastającym zapachem czegoś obcego. Kogoś obcego.
Uświadomiła sobie, że ten mdlący odór, to zapowiedź czyjejś obecności.
Jakby na potwierdzenie tego, mrok zaczął gęstnieć i poruszać się. Gdzieniegdzie bursztynowe iskry rozświetlały wszechobecną czerń.
Najpierw zobaczyła jego oczy.
Złociste, o pionowych źrenicach, pełne obcych i niezrozumiałych uczuć.
Później jego twarz. O wyraźnie szpiczastym podbródku, wysokich kościach policzkowych i pełnych, szerokich ustach.
Wargi skrywały jasne zęby, ostre i spragnione krwi, a pomiędzy nimi doskonale widoczny gruby i mięsisty język, wyraźnie rozdwojony na końcu.
Reszta ciała choć tak podobna do ludzkiego, była równie przerażająca. Gładka i połyskliwa skóra, pokrywającą go niczym grafitowa zbroja. Muskularny tors i szerokie ramiona, zakończone szponiastymi dłońmi, o ostrych, atramentowoczarnych paznokciach. Wąskie biodra, płaski brzuch, a w gęstwinie ciemnych włosów ogromny, pulsujący w rytm uderzeń jej serca, członek.
Pochylił głowę, niczym bestia szykująca się do ataku. Pod wpływem mrocznego, intensywnego spojrzenia, poczuła jak uginają się pod nią kolana. Zniknął gdzieś strach, wszystkie obawy, w zamian za to pojawiło się obezwładniające podniecenie.
Bardzo powoli zaczął się zbliżać w jej kierunku. Płynnym, niemal gadzim ruchem, wyciągnął ramię w kierunku Laury i objął ją w talii. Zadrżała, czując wyraźnie zapowiedź nadchodzącej rozkoszy. Ale nie pozwolił aby mogła się tym delektować, tylko gwałtownie przyciągnął do siebie, podniósł i nasadził na nabrzmiałego penisa. Nie zaprotestowała, przyjmując ból jego przyjścia z wdzięcznością. Nie krzyknęła, a on na chwilę zamarł, wpatrując się w jej oczy, zanurzając w narastającym pożądaniu.
W tym spojrzeniu nie było nic ludzkiego, poza zimną żądzą i niepohamowanym głodem.
Objął ją w tali obiema rękoma i powoli zaczął poruszać, w górę i dół, rytmicznie, beznamiętnie.
Nie miała żadnego wpływu na to co z nią robił, i świadomość tej bezbronności przyniosła ze sobą kolejną falę rozkoszy. Była wypełniona jego męskością, wilgotna i podniecona tak bardzo, że niemal dotarła do dotychczas znanych granic. Poczuła chłodne wargi na swojej szyi, przynoszące ulgę w porównaniu do żaru, który ją wypełniał. Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy, pragnąc by ta chwila trwała wiecznie.
A jednocześnie chciała, by tempo jego ruchów w jej wnętrzu było coraz szybsze i mocniejsze.
Potem poczuła pazurzaste ręce na swych piersiach. Ścisnął je, napawając się ich jędrnością i kształtem, idealnie wypełniającym jego dłonie. Ugniatał, przynosząc rozkosz wymieszaną z bólem.
A mimo to błagała o więcej…
Pochylił się i spomiędzy pełnych warg, wysunął się mięsisty, purpurowy język. Delikatnie musnął sterczące sutki, a ruchy członka stały się jeszcze szybsze i coraz gwałtowniej wbijał się w jej wnętrze.
Kiedy spod wpółprzymkniętych powiek, spojrzała w jego twarz, zafascynował ją malujący się na niej wyraz ekstazy, zaciśnięte oczy, wargi obnażające w zwierzęcym grymasie, długie i nieludzkie zęby.
Razem dzielili tą rozkosz, nieuchronnie zdążając do finału.
Bez słowa, bez zbędnych pieszczot.
Ciało Laury pragnęło spełnienia, ale on nie miał zamiaru tak szybko go jej podarować. Z cichym pomrukiem odrzucił ją na podłogę, przerywając łączący ich intymny splot. Potem stanął nad nią, konwulsyjnie zaciskając i rozwierając dłonie. Jego nabrzmiały, opływający jej sokami członek, wciąż budził w niej obrzydzenie pomieszane z pożądaniem.
Ciemne oczy obserwowały beznamiętnie jak podnosi się z ziemi i bez wahania zdejmuje z siebie długą suknię. Zapłonęły dopiero, kiedy w półmroku zalśniła bielą, delikatna skóra. Oblizał wargi językiem, jakby już smakował przyszłych rozkoszy, jakich spodziewał się znaleźć w smukłych ramionach.
Płynnym ruchem zbliżył się do Laury, aby następnie zmusić ją by uklękła. Dopiero wtedy wsadził w jej rozchylone wargi, swego nabrzmiałego członka i na chwilę zatrzymał się w tej pozycji. Następnie zaczął poruszać się do przodu i do tyłu, nie bacząc na to, że wypełnia jej usta tak, iż prawie nie mogła oddychać.
A mimo to nie potrafiła zaprotestować. Nie potrafiła mu się oprzeć. Jej wargi, niemal wbrew niej samej ułożyły się w taki sposób, by zapewnić mu jak najwięcej przyjemności, język drażnił się z czerwonym czubkiem, lizał i ssał.
Starania kobiety szybko przyniosły oczekiwany rezultat. Z cichym pomrukiem odepchnął jej głowę i chciwie pochylił się nad klęczącą Laurą. Ustami i rękoma zaczął pieścić gibkie ciało, powoli dotarł do nabrzmiałej łechtaczki, i zanurzył palec w mokrym wnętrzu. Krzyknęła, poruszając biodrami w taki sposób, aby wyjść naprzeciw jego dłoni. Bezwiednie poruszała się w rytm, który narzucił, wijąc się pod muskularnym ciałem, niemo błagając o więcej i mocniej.
Wtedy on znieruchomiał. Wycofał rękę spomiędzy jej nóg, a zastąpił ją swoją nabrzmiałą męskością. Kiedy na powrót poczuła jego ogrom w swoim wnętrzu, odważyła się otoczyć go ramionami i z jeszcze większą siłą przylgnąć do niezwykłego ciała. Nie zaprotestował, tylko przymknął powieki i pochylił się nad jej twarzą. Poczuła zimne jak lód usta na swych wargach, smak zakazanego owocu, zapach krwi – to wszystko wymieszane w jednym podniecającym pocałunku.
Poruszał się coraz gwałtowniej, niczym oszalałe z pożądania zwierzę, nie zważając na sprawiany tym ból. Krzyczała, wijąc się w jego objęciach, ale i tak nie chciała w żaden sposób się temu przeciwstawić.
Pragnęła orgazmu. Takiego jakiego nigdy wcześniej nie dane było jej zakosztować…
Pragnęła by eksplodował w środku, przynosząc spełnienie i niemożliwą do opisania ekstazę. Już teraz, w tej chwili…
A tak szybko nie było to jej dane.
Z każdym uderzeniem wydawała z siebie głośny krzyk bólu i rozkoszy. Te dwa uczucia nierozerwalnie połączyły się niej, a on wnikał w jej wnętrze coraz mocniej, aż do samych granic możliwości. Jednocześnie ssał i przygryzał nabrzmiałe sutki, bawiąc się nimi przekornie, jak syty kocur z bezbronną myszką.
Tym razem nie potrafił odroczyć końca. Nadchodził, niczym lawina górska, nieokiełznany i dziki, wyrywając z jego ust przerażający ryk.
Paznokciami rozorała gładką skórę pleców, czując konwulsyjne ruchy ogromnego członka i ciekły żar jego spełnienia. Zawładnął wszystkimi zmysłami Laury, przynosząc jej trudną do opisania ludzkimi słowami rozkosz.
I jednocześnie nieubłagany koniec…
Bo w tym samym momencie gdy nadszedł oszałamiający w swej gwałtowności orgazm, czuła wbijające się w miękką skórę, ostre zęby. Ostatnia rzeczą jaką zapamiętała było jej głośny okrzyk bólu zmieszanego z ekstazą.
A potem pogrążyła się w ciemności…