DIANA
Jak on w ogóle śmiał! To okropne i odrażające! Nadal zbiera mi się na wymioty. Przecież… ale… PO CO ON TO ZROBIŁ?! Jaki miał w tym cel? Najpierw wytargał minie za włosy, a zaraz po tym całuje mnie namiętnie. Co za nienormalny człowiek! Eee… no dobra. Co za nie normalny WAMPIR.
– Nic ci nie jest? – Markus usiadł koło mnie na ławce. Otoczył mnie opiekuńczo ramieniem i pogładził po obolałej głowie.
– Nie, nic. – odparłam cicho. Czułam jak przewraca mi się w żołądku. – Możemy już wracać do domu?
– Zabiorę cię. – Toliver stał za mną. – Oni niech jeszcze zostaną.
– Nie! Ja jadę z wami! – Markus wstał energicznie, aż coś strzeliło mu w kolanie.
– Zostań z braćmi. Dam sobie radę sam. – Toliver starał się wyglądać na spokojnego, ale wiedziałam, że w środku ma ochotę rozszarpać Simphsonów.
Markus nie wdawał się w dalszą rozmowę. Pocałował mnie delikatnie w czoło i wrócił na dyskotekę
– Chodź. Samochód zaparkowałem za rogiem. – odetchnęłam z ulgą. Nareszcie coś pocieszającego! Wstałam powoli z ławki i podeszłam do Tolivera.
Piekły mnie powieki. W kącikach oczu zbierały się łzy. Byłam taka upokorzona! JAK ONA ŚMIAŁ MNIE TAK POTRAKTOWĆ?! Próbowałam się uspokoić, nie dać po sobie poznać w jakim stanie jestem.
Zawsze myślałam, że jestem silna. Sądziłam, że poradzę sobie ze wszystkim. Myślałam, że po treningu mojej mamy, jestem w stanie się obronić. Quin uświadomił mi tego wieczoru, że nie mam z nim szans. Czułam, że ma nade mną fizyczną i psychiczną przewagę. Dwa razy jednego wieczoru miał okazję, żeby mnie zabić. I za drugim razem pewnie by to zrobił, gdyby nie Markus.
– Nie przejmuj się. – Toliver złapał mnie za rękę i uścisnął ją mocno. – Nic się nie stało.
– No, ale mogło! – po policzku spłynęła mi gorąca łza. Nie wytrzymałam. – Przeze mnie mogło dojść do poważnej bójki. A wszystko przez to, że byłam nie ostrożna.
– Przestań! Nic się nie stało. – Doszliśmy do czarnego BMW, którym jeździł Toli. Otworzył mi drzwi, a ja wsiadłam pospiesznie.
Toliver zajął miejsce za kierownicą.
– No to jedziemy. – powiedział radośnie.
MARKUS
Wróciłem na salę myśląc o tym co się wydarzyło. Usiadłem przy stoliku, gdzie siedziała reszta rodziny. Za ten czas, gdy ja „gawędziłem” z Quinem zdążyły przyjść klony. Siedzieli spokojnie popijając niebieskie drinki. Podszedłem do nich i usiadłem na jednym z krzeseł.
– Coś ty taki spsiały? – Lambert spojrzał na mnie podejrzliwie. – Kim jesteś i co zrobiłeś z moim bratem?
– Quin wyszarpał Dianę za włosy. – powiedziałem miętosząc w palcach parasolkę, wyjętą z drinka Albina. – A na koniec, żeby jeszcze bardziej ją upokorzyć…
– Co zrobił? – Denis miał minę jakby właśnie się dowiedział, że został sierotą.
– POCAŁOWAŁ JĄ! – krzyknąłem. Dwa wampiry siedzące przy stoliku obok spojrzały na mnie jak na wariata. – Jakby byli parą od lat. Sprawiło mu to wiele przyjemności.
– A to szuja. – Denis zacisnął palce na szklance tak mocno, że pękła rozpadając się na maleńkie kawałeczki. – Rozwalę mu łeb!
Może gdybyśmy byli normalnymi ludźmi, nie robili byśmy takiego szumu. Niestety ludźmi nie jesteśmy i radzimy sobie jak możemy. To co się stało było największą obrazą dla wampira z honorem, wampira, który ma swoją dumę.
Andy zacisną zęby. Lambert wstał przewracając pusty kufel po piwie.
– Jadę sprawdzić co z nią. – powiedział. – Wy zostańcie.
– Nie będziemy tak tu siedzieć. – Alex patrzył na niego jak na idiotę. – Przecież to nasza siostra. Nie zostawimy jej tak.
– Zdzwonię do was. Spokojnie. – wyszedł z sali żwawym, tanecznym krokiem.
– Dziwne. – Andy mruknął jakby sam do siebie.
– Dziwne, co? – Albin popatrzył na niego przenikliwie.
– Gdyby Quin chciał jej zrobić krzywdę, zrobił by to zanim byś się zorientował. Ani by nie pisnęła. Wygląda na to, że chciał ją tylko wystraszyć…
– Albo chciał ją przelecieć jak tanią panienkę, tylko nie wiedział jak się do tego zabrać. – przerwałem mu.
– Uwierz, że zdążył by gdyby chciał. Wiele jest krzaków w tym mieście.
– Może nie chciał kłaść się na twardej trawie. – syknął rozwścieczony Albin.
-Chodzi o coś więcej. – Andy drapał się w brodę.
– Chodźmy do domu. Nie chce mi się balować. – Denis był jeszcze bledszy niż zwykle.
Zgodziliśmy się z nim i szybko opuściliśmy lokal
***
Andy pierwszy wbiegł do domu. Ja wparowałem tam zaraz za nim. Diana siedziała na kanapie przykryta kocem. Z kuchni dochodziły odgłosy cichej kłótni. Diana na pewno nie wiedziała, że mama sprzecza się z Tolim. Wszedłem do salonu.
– Jak się czujesz? – Denis wyprzedził mnie i przykucnął koło niej. W kącie pokoju stał Lambert.
– Moglibyście przestać się o to pytać?! – wrzasnęła. – Przecież mnie nie zgwałcił. Nic się nie stało!
– Ale mogło! – teraz ja zacząłem krzyczeć. – Coś ty tam w ogóle robiła?!
– Nic! Chciałam na chwilę uciec od hałasu. – odparła spuszczając wzrok.
– Trzeba było powiedzieć. Poszedł bym z tobą. – Denis wstał.
– Byłeś zajęty. – powiedziała czerwieniąc się. – Nie miałam zamiaru ci przeszkadzać.
– Nic nie jest ważniejsze od ciebie! – Denis był wściekły. – Boli mnie to, że w ogóle przyszło ci na myśl, że jakaś siksa jest ważniejsza od ciebie!
– Dajcie mi spokój! – wrzasnęła wstając z miejsca.
– Powiedz „aaaa”. – Andy pojawił się ni stąd, ni zowąd.
– Co?! – zapytała unosząc brwi.
– Zrób co mówię. – Diana zrobiła co kazał. Otworzyła szeroko usta pokazując nam… drugą parę kłów. Były małe i ledwo widoczne, ale były.
– Ja nie mogę! – Denis gwizdnął. – Zaczyna się przemiana.
– CO?! – Diana zbladła. – To za wcześniej! Ja nie chce!
Podbiegła do lustra i obejrzała wszystkie swoje zęby.
Do pokoju wszedł tata. Jasne włosy lśniły w świetle lamp. Na tle jasnej cery odznaczała się blizna biegnąca wzdłuż żuchwy. Miał bliskie spotkanie z panną Simphson. Dawne czasy. Czarne oczy mojego ojca budziły lęk.
– CO się dzieje? – zapytał zdziwiony. W dłoni trzymał butelkę. W powietrze uniósł się metaliczny zapach krwi.
– Dianie rosną kły. – odpowiedziałem.
– To cudownie! – powiedział rozradowany.
– Wcale, że nie! – załkała Diana. – Ja nie chcę! Nie chcę już być wampirem! Chcę być normalnym człowiekiem. – łzy płynęły jej po policzkach. Denis podszedł do Diany i chciał ją przytulić. – Zostaw! Mam już dość! Już po raz kolejny, ktoś chce mnie zabić. Czemu ja?!
Wybiegła z domu. Mama starała się ją zatrzymać, ale Diana nie miała ochoty jej słychać.
– Wiem o co chodziło Nicolasowi i Quinowi. – powiedział Andy.
– O co chodzi? – tata podrapał się po głowie.
Opowiedziałem mu co się wydarzyło tego wieczoru. Z każdym słowem jego uśmiech znikał. Pod koniec mojego monologu kipiał ze złości.
– Czy ten spór nigdy się nie skończy? – skwitował. – Szkoda, że nie możemy po prostu zrezygnować z tronu.
-Dlaczego? – w drzwiach pojawił się Albin.
– Bo Simphsonowie wyrznęliby nas jak baranki. Wszystkie wampiry były by po ich stronie. – prychnął pogardliwie. – Andy, miałeś coś do powiedzenia.
– Chcą zmieszać krew dwóch rodów. – powiedział zimno.
– Nie rozumiem. – Denis podrapał się w potylicę.
Mama weszła do pokoju. W oczach miała łzy. Musiało stać się coś strasznego skoro mama płakała.
– Nie odważą się. – potrząsnęła głową.
– Obawiam się, że tak. Będą chcieli by Diana urodziła potomka jednego z Simphsonów. To rozwiązało by problem z walką o tron.
– CO?! – wrzasnąłem.
– Chyba żartujesz! – Denis zbladł ze złości. – Skąd to wiesz?
– Toliver opowiedział mi o rozmowie z Nicolasem. Powiedział: „Co byście robili gdyby wasza siostra stała się jednym z Simphsonów?”.
– Po moim trupie! – wrzasnął tata uderzając ręką w mały stolik. Ten z trzaskiem rozłamał się na pół. – Nie pozwolę na to.
– Wątpię, by pytano cię o zdanie. – burknął Andy. – Wezmą ją siłą, albo zrobią coś, dzięki czemu sama się zgodzi. Twoje błogosławieństwo nie będzie im potrzebne.
Na chwilę zapadła cisza.
– Na co oni właściwie czekają? – mama zmarszczyła brwi. – Mieli tyle okazji!
– Pewnie czekają, aż Diana przejdzie przemianę genetyczną. – Andy zmrużył oczy. Mama zaniosła się płaczem. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie.
– Carmen, nie martw się. Nie pozwolę im jej skrzywdzić. – tata podszedł do niej i otoczył tą drobną osóbkę ramieniem.
– Wyrżnę każdego kto tknie moją córkę! – wrzasnęła i zaczęła płakać.
– Powinniśmy chyba jej poszukać. – powiedział Toliver.
– Tak. Nie powinna chodzić sama o tej porze.
QUIN
Razem z Alenem wyszedłem na nocny spacer. Strażnicy, którzy pilnowali naszego terytorium patrzyli na nas z ukrycia. Większość z nich było wampirami, ale ojciec zdecydował, że paru ludzi też się przyda. Szliśmy powoli przedzierając się przez gęstwinę drzew, krzewów i paproci. Nad naszymi głowami nie widać było gwieździstego nieba, ani księżyca .
– Słyszałem o tej akcji pod „Burym Kotem”. – Alan uśmiechnął się ukazując mi białe kły. Długie dredy spięte miał w wysoki koński ogon.
– I…?
– Głupio zrobiłeś.
– Niby czemu? – zapytałem zdziwiony. – Przecież siedziała sama. Gdyby nie przyszedł Toliver mógłbym wyeliminować blondaska. Była by niezła zabawa.
– Trzeba było ją ugryźć. – koło nóg przebiegła mi ruda wiewiórka.
– Pokrzyżował bym rodzicom plany. –burknąłem wywracając oczyma. – Myślisz, że nie miałem na to ochoty? Wiesz jak ona pachnie?!
– Wiem. Dlatego do niej nie podchodzę. – uśmiechnął się.
Poszliśmy wzdłuż polany, po której często przechadzają się sarny.
– Ja już wracam. – Alan przeciągnął się i ziewnął. – idziesz?
– Nie, jeszcze nie.
– Jak chcesz. – wzruszył ramionami. Skoczył na jedną z gałęzi dębu. – Nara bracie.
Skakał z jednej gałęzi na drugą. Po chwili zniknął mi z oczu.
Szedłem dalej przez coraz rzadszy las. W oddali słyszałem pohukiwania sowy. Nad moją głową latały nietoperze. Tylko ja mogłem słyszeć jaki przerażający pisk z siepie wydobywają. Starałem zachowywać się jak najciszej, by nie niepokoić strażników.
– Co panicz tutaj robi? – zza krzaka wyszła jedna ze strażniczek. Ładna rudowłosa dziewczyna. Zielone oczy lustrowały mnie. Tak, jakby nie była pewna kim jestem. Wysoka, postawna dziewczyna o krągłych biodrach i dużych piersiach. Do prawego boku przytwierdzoną miała szpadę. Brązowy top przyozdobiony był kolorowymi koralikami z kości.
– Wyszedłem na spacer. To chyba nie przestępstwo? – bezczelnie patrzyłem się na jej obfite piersi. Dziewczyn zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Zaczęła powoli wycofywać się w gęstwinę paproci.
– Wybacz, oczywiście, że nie.
– Nie gniewam się. – ruszyłem na przód.
Gdy doszedłem do lipy, która oznacza koniec naszego terytorium poczułem słodki zapach. Ten zapach, któremu nie potrafię się oprzeć. Zapach owocowej gumy do żucia. Łapczywie wciągnąłem powietrze. Poczułem jak ślina napływ mi do ust. Nie bacząc na to, że wkraczam na terytorium wroga, pobiegłem w stronę źródła cudownego zapachu. Dla ludzkiego oka byłbym tylko smugą. Nikt nie jest tak szybki, jak wampir. Zrobiłbym dwa okrążenia wokół boiska, zanim Bolt przebiegł by sześćdziesiąt metrów.
Z każdym krokiem zapach był coraz silniejszy, coraz bardziej zniewalający. Wyczuwałem w nim jakąś zmianę, tyle że nie wiedziałem jaką. Biegłem ile sił w wampirzych nogach.
Dobiegłem do rozłożystego dębu. Usłyszałem cichy płacz, dochodzący gdzieś z pomiędzy zielonych liści. Podszedłem bliżej. Zapach był tak silny, że zakręciło mi się w głowie. Wskoczyłem na gałąź, z której dobiegało bicie serca. Wylądowałem na niej z gracją. Diana podniosła się pospiesznie i przywarła plecami do grubego pnia drzewa.
– Nie wolno ci tu być! – pisnęła. Strach nią zawładnął. Zdradziło ją przyśpieszone bicie serca. Uśmiechnąłem się.
– Boisz się. – powiedziałem chłodno zbliżając się do niej. – Czuję to.
Patrzyła mi w oczy, nie wiedząc co zrobić. Rozejrzała się wokół, szukając drogi ucieczki. Spojrzała mi w oczy, uniosła dumnie głowę i zrobiła krok w moją stronę.
– Zabij mnie! – wrzasnęła. Zaskoczyła mnie tak bardzo, że o mało nie spadłem z gałęzi. – Na co czekasz?! – po policzkach pociekły jej łzy. Wyczuwałem ich ciepło, nawet czułem ich słony zapach.– Skróć mi mękę. Błagam! Ja już nie mogę! Pokazałeś, że nie mam z tobą szans! Nie chcę żyć! Mam dość bycia wiecznie słabą! I tak nie dożyję spokojnej starości!
Jej słowa uderzyły we mnie jak kule armatnie. Co ją tak zdenerwowało? Oczy miała zaczerwienione od płaczu. Policzki zarumienione.
Rozchyliła usta, bezwiednie pokazując dwie pary błyszczących kłów. I o to całe to przedstawienie? Ja się cieszyłem gdy wyrosły mi kły. Dla niej najwyraźniej było to wstrząsające. Podszedłem do niej wolnym krokiem. Wyprostowała się wypinając swoje dorodne piersi w moją stronę. Cofnęła się, natrafiając plecami na szorstką korę. Złapałem ją za włosy i przechyliłem jej głowę na prawo. Jej gładka szyja wyglądała bosko. Pod skórą pulsowała słodka krew, pachnąca jakby… arbuzem i pomarańczą. Zamknęła powieki. Zbliżyłem usta do gładkiej i pachnącej skóry. Przyłożyłem je do jej pięknego ciała. Drasnąłem delikatnie skórę. Zadrżała gdy moje dłonie spoczęły na jej biodrach. Złożyłem pocałunek na ciepłej skórze szyi.
– Martwa mi się nie przydarz. – szepnąłem jej na ucho. Czułem jak jej mięśnie się spinają.
– Przydać? – pisnęła.
– Dokładnie. – pogłaskałem ja po policzku.
– Diana! – z oddali usłyszałem nawoływanie jej matki. Wolałem nie natknąć się na nią.
Już chciałem odejść gdy Diana złapała mnie za rękę.
– Przydać się, do czego? – zapytała.
– Dowiesz się w odpowiednim czasie. – pochyliłem się nad nią i znalazłem ustami jej usta. Tym razem nawet nie próbowała walczyć. Na twarzy czułem jej gorące łzy. Mój język wtargnął między jej wargi. Uszczypnąłem ją w dolną wargę. Nawet się nie spodziewałem, że odwzajemni ten pocałunek. Jej język nieśmiało dotknął mojego. Poczułem przyjemne mrowienie. Ssałem język Diany, przygryzałem go, a ona łaskotała mnie nim w podniebienie. Dłonie wsunąłem pod brzeg cieniutkiej koszulki, którą miała na sobie. Złapała mnie za dłonie, próbując protestować. Jej protest był wyjątkowo słaby i nieprzekonywujący.
– Zostaw ją, ty pojebańcu! – Ktoś biegł w naszą stronę.
Z niechęcią opuściłem Dinę i zacząłem uciekać na nasze terytorium. Jej brat nie gonił mnie. Został przy Dianie.
– Urwę ci jaja, jak jeszcze raz się do niej zbliżysz! – wrzasnął za mną.
Prędko przekroczyłem granicę. Dopiero wtedy zwolniłem.
– Paniczu, co się dzieje? Czy coś się stało? – płomiennowłosa znowu pojawiła się jakby znikąd.
– Nic. Wracaj na stanowisko! – warknąłem.
– Tak jest. – odparła nieśmiało.
Szybkim krokiem ruszyłem do domu.
MARKUS
– Diana! – spojrzałem w jej zamglone oczy. – Skarbie, nic ci nie jest?
– Nie. – powiedziała sennie. – Nic mi nie jest. Tylko strasznie pieką mnie oczy.
– Chodź. – skrzywiłem się gdy poczułem jej zapach. Śmierdziała Quinem i to bardzo mocno. Zauważyła to i spuściła wzrok. W jej oczach dostrzegłem coś jakby… poczucie winy. Co najgorsze wydawało mi się, że gdy całowała się z tym bucem… no, że było jej całkiem przyjemnie. – Wracamy do domu.
Zeszliśmy z drzewa. Diana lekko chwiała się na nogach.
– Czuję się taka zmęczona. Jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię. – odgarnęła włosy z czoła. – Zimno mi.
Wziąłem ją na ręce. Ucałowałem delikatnie jej czoło. Była gorąca. Jej skóra wręcz parzyła. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę domu.
QUIN
Wpadłem z trzaskiem do domu. Kotka mojej mamy zamiauczała złowrogo i uciekła do kuchni.
– Pojebało cię?! – Jazon skoczył na mnie z mordą. Żółte tęczówki błyszczały złowrogo. Jazon był zapewne jednym najniebezpieczniejszych wampirów. Szybko wpadał złość, co prowadziło do częstych bójek i awantur. – Ciszej się zacho… – głośno wciągnął powietrze. – Coś ty znowu robił? Śmierdzisz tą… no wiesz! Zapomniałem jak ma na imię.
– Dianą – mama weszła do przedpokoju. Po jej minie zgadnąłem, że jest wściekła jak osa. – Chcesz wszystko zepsuć?
– Nie. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. – zdjąłem kurtkę i rzuciłem ją Jazonowi. Fajnie jest mieć starszego brata. Ma kto za ciebie wieszać kurtkę.
– Synku, nie możesz włazić na terytorium Andrewsów bez powodu. – powiedziała czule podchodząc do mnie. – Wiesz czym to grozi!
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę. – Odburknąłem, gdy jej dłoń delikatnie pogładziła mój policzek. – Nie mogłem się powstrzymać. Ona pchnie tak słodko.
– Wiem kochanie. – wspięła się na palcach i ucałowała mnie w czoło. – Odpocznij.
Wyminąłem wściekłego Jazona i wszedłem schodami na piętro. Byłem tak zmęczony, że ledwo unosiłem nogi ponad podłogę. Wszedłem do pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Wskoczyłem na łóżko. Pomimo zmęczenia, czułem narastające w mnie podniecenie, gdy tylko pomyśle o Dianie. Markus już drugi raz mi przeszkodził. Gdyby nie on, to nie wiem do czego by tam doszło. Zamknąłem powieki, przywołując obraz ciepłego, delikatnego ciała Diany. Starałem się jak najdokładniej przypomnieć sobie jej cudowny zapach i smak.
Czułem jak odpływam, otulony jej słodkim jak maliny zapachem.
***
Obudziły mnie ciche kroki, którym towarzyszył przyjemny owocowy zapach. Wszędzie bym go poznał. Poruszała się powoli i ostrożnie, starając się mnie nie zbudzić. Nie dałem po sobie poznać, że już zdążyła zakłócić mój sen. Zbliżała się do mnie, a ja coraz mocniej wyczuwałem jej zapach. Delikatnie rozchyliłem powieki. Diana w prawej dłoni trzymała ostry sztylet. Musiałem się powstrzymać, żeby mnie parsknąć śmiechem. To byłoby niegrzeczne.
Stanęła tuż koło mojego łóżka. Uniosła sztylet nad głowę, łapiąc rękojeść oburącz. Z impetem wbiła go w moje serce. Chociaż nie… myślała, że to zrobiła. Zanim ostrze zadrasnęło skórę, złapałem ją za nadgarstek. Wydała z siebie zduszony okrzyk. Ścisnąłem jej nadgarstek tak mocno, że upuściła sztylet.
Wolną ręką złapałem ją w talii i przerzuciłem drobne ciało ponad swoim. Wylądowała na miękkim łóżku, wierzgając i kopiąc. Położyłem się na niej, przygważdżając Dianę do miękkiego materaca.
Zrobiło mi się gorąco. Jako ona tu weszła?
Mniejsza! Teraz mogę zrobić z nią co zechce.
– Puszczaj! – załkała.
– Co, jeśli odmówię?! –Zaszydziłem. Po policzkach spłynęła jej łza.
– Błagam! – pisnęła. – Ja nie chce!
Czyli domyśliła się czego chce. Teraz już nic mi nie przeszkodzi. Dłoń wsunąłem pod opiętą koszulkę Diany.
– Zostaw! – wrzasnęła. Z wściekłością zerwałem z ciała dziewczyny koszulkę. Dźwięk rozrywanego materiału zabrzęczał mi w uszach. Rzuciłem w kąt pokoju resztki zielonej koszulki.
Miała na sobie krwistoczerwony stanik. Z miseczek, wylewały się wręcz obfite piersi. Wierzchem dłoni pogładziłem jedną z nich. – Nie! Błagam! Wybacz, że chciałam cię zabić!
– Za późno! – już chciałem zerwać z niej stanik, ostatnią osłonę chroniącą jej piękne piersi. Niestety na ramieniu poczułem szarpnięcie. Zapadła chwilowa ciemność.
Rozchyliłem powieki i zobaczyłem mamę.
– No dziękuję! – prychnąłem rozwścieczony. – A było tak ciekawie.
– Nie rozumiem. – zdziwiła się.
– Nie ważne. Która godzina?
– 17:00.
Wstałem bez słowa z łóżka i ruszyłem do okna.
– A ty dokąd?
– Rozładować swoją wściekłość.
DIANA
Niechętnie rozchyliłam powieki. Słońce zbliżało się do kresu swej wędrówki. Oczy szczypały niemiłosiernie.
– Cholerna przemiana. – burknęłam.
Mirmura leżała brzuchem do góry na niewielkim dywaniku, w kolorze khaki. Wstała spiesznie na dźwięk mojego głosu.
Oblizałam opuchnięte usta. Nadal czułam na nich przyjemne mrowienie. Wstałam z łóżka i powlokłam się do garderoby. Ubrałam na siebie szare, dresowe spodnie i zielony podkoszulek z napisem: „I love my brother”. Dostałam go od Lamberta, z niewiadomego powodu ta koszulka stała się moją ulubioną.
Zeszłam schodami na dół. Markus siedział na fotelu.
– Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Nie rozumiem!
– Nie udawaj! Sami w domu jesteśmy, więc nie masz co się kryć! – wrzasnął. – Widziałem wszystko.
– Nie drżyj się! Nic nie zrobiłam.
– Po za tym, że bez opamiętania całowałaś się z Quinem! – Oczy zabłyszczały mu ze złości.
– To nie tak. – Poczułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Policzki spłonęły rumieńcem. Ostatnio strasznie dużo płaczę. – Ja nie chciałam, żeby to tak wyszło. Nic się nie stało. Przyszedłeś i go przestraszyłeś.
– Czy tobie rozum odjęło! Pomyślałaś co by się stało, gdybym się nie zjawił.- Szczerze mówiąc, w tamtym momencie chciałam, żeby Markus się nie zjawił. Gdy Quin całował mnie… czułam… czułam, że nie jestem wcale taka słaba. – Halooo! Ziemia do Diany!
– Co?! – zapytałam nie wiedząc co się dzieje.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Oni chcą zmieszać krew dwóch rodów!
– Co?! – to było jak kubeł zimnej wody. W nicość odpłynęły wspomnienia o Quinie. – Jak to zmieszać?!
– Wezmą drewnianą łyżkę i garnek. Naleją tam twoją i Quina krew, i będą to mieszać, aż się zagotuje! – Zaczął krzyczeć, mocno gestykulując rękoma. – To chyba logiczne, że przez dziecko, bucu!
Nogi się pode mną ugięły. Dziecko?! To o, to chodziło Quinowi. Martwa im się nie przydam. Chociaż ten plan nie był wcale, aż tak zły. Chociaż nie, jednak to fatalny pomysł.
– Markus, pomyśl. Jeśli bym nawet urodziła dziecko Simphsona… ale nie urodzę. – Dodałam szybko widząc jak się krzywi. – Przecież to nie rozwiązało by sporu.
– Andy ma swoją teorie. – Markus uspokoił się już nieco. – Urodzisz dziecko, oni je zabiorą, ciebie zabiją i będą wychowywać maluszka jako pełnokrwistego Simphsona. Rada zaakceptuje dziecko, jako prawowitego władcę wampirów. Ten zaś, lub ta, zależy od płci, będzie słuchać się ojca.
Zaniemówiłam. On miał rację. Quin łazi za mną, tylko dlatego, że chce ze mną mieć dziecko. Czyli nic nowego, nadal jestem słaba i głupia – jak widać.
– I co teraz? – zapytałam wbijając wzrok w podłogę.
– No nie wiem! Na pewno niczego nie ułatwisz, pchając się Quinowi w łapy. – potrząsnął głową z dezaprobatą.
– No, ale to nie jest umyślnie! – starałam się obronić.
– Po prostu nie wyłaź z domu. Teraz, kiedy przechodzisz przemianę, pachniesz jeszcze mocniej. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak. – po policzku spłynęła mi łza. No! I znowu beczę!
Markus podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Brodę oparł o czubek mojej głowy.
– Nie płacz. – prosił. – Nie damy cię skrzywdzić.
Gładził mnie czule po włosach. Miał takie zimne ręce. Przynosiły tyle ulgi. Łzy ściekały mi po policzkach, gdy tylko przypominałam sobie to wszystko, co wydarzyło się ostatnio. Bolesne wspomnienia, niezrozumiałe sytuacje i… te przyjemne, ale złe.
– Diana, musisz się wziąć w garść. Jesteś najsilniejszą dziewczyną jaką znam. Jestem dumny, że mam taką siostrę. – prawie szeptał.
Poczułam czyjeś dłonie na biodrach. Ręce objęły mnie w tali. Koś mocno przytulił się do moich pleców.
– Nie płacz, bo mi też zbiera się na ryk. – Denis położył głowę n moim ramieniu. – Błagam.
Delikatnie odsunęłam najpierw Markusa, a potem Denisa. Otarłam łzy wierzchem dłoni. Patrzyli na mnie z troską. Wiedziałam, że zrobią dla mnie wszystko. Moi kochani bracia.
– Już dobrze. – Denis wyglądał na wycieńczonego. Zapewne nie spał, przeze mnie!
– Źle wyglądasz, idź spać. – powiedziałam pobłażliwie.
– Nie. – burknął.
– Proszę. –powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
– Dobrze, ale nie pakuj się w żadne kłopoty. – podeszłam do niego. Był ode mnie wyższy o głowę. Wspięłam się na palcach i pocałowałam go w policzek.
– Obiecuję.
QUIN
Biegłem przez las, co rusz potykając się o gałęzie. Chciałem jak najszybciej odnaleźć rudowłosą strażniczkę.
– Paniczu… ?
– Właśnie cię szukałem. – przerwałem jej spiesznie. Miała zielone oczy. Patrzyła ma mnie z niedowierzanie.
– Mnie? Dlaczego?
– Jesteś mi potrzebna. – powiedziałem uśmiechając się. Mam w sobie to coś, że każda dziewczyna leci do mnie jak mucha do lepu. Podszedłem do niej powolnym krokiem. Stanąłem tuż przed nią. Gdy wzięła głęboki wdech, jej piersi otarły się o mój tors. – Jak masz na imię?
– Sara. – powiedziała. Patrzyła na mnie jak zahipnotyzowana. Właściwie, to była zahipnotyzowana. Jej imię było nietypowe. Z czymś mi się kojarzyło, ale nie mogłem przypomnieć sobie z czym.
– Piękne imię. – pochyliłem się nad nią. Zaskoczona chciała zrobić krok w tył, lecz nie pozwoliłem jej na to. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie i z dzikością wpiłem się w czerwone usta. Jej pełne wargi przylgnęły do moich.
Przygwoździłem Sarę do pnia drzewa. Dłonią namacałem jej jędrną, pełną pierś. Nie przerywając pocałunku, wsunąłem ręką pod króciutką koszulkę. Tak jak przypuszczałem, pod spodem nie miała stanika. Nie stawiała najmniejszego oporu. Oderwałem się od jej lodowatych ust. Pocałunek nie sprawiał tyle przyjemności, ile bym żądał. Wolał bym Dianę, ale cóż, Sara musiała mi wystarczyć.
Złapałem za brzegi jej koszulki i pociągnąłem ją w górę. Potargała się.
Nigdy nie widziałem tak dużych piersi. Kołysały się w rytm jej przyśpieszonego oddechu.
Niektóre wampiry bardzo dziwnie reagują na podniecenia. No na przykład taka Sara. Oddech był jej przecież niepotrzebny. Nie ważne.
Pochyliłem się i zacząłem lizać lewą pierś, omijając różowy sutek. Jęknęła cicho, w odpowiedzi na moje poczynania. Nadal omijałem sutek całując każdy skrawek jej piersi. W końcu objąłem go i przygryzałem, delektują się jego twardością.
Położyła mi dłonie na głowie i docisnęła ją do swoich piersi.
– Takk… – jęknęła.
Palcami przeczesywała moje włosy. Dłońmi zjeżdżałem coraz niżej, i niżej. Powoli i delikatnie zsunąłem z jej zgrabnych pośladków spodenki. Opadły na rozgrzaną ziemię ukazując wdzięki Sary w pełnej okazałości. Jędrne pośladki zapraszały do pieszczot, na które nie miałem najmniejszej ochoty. Jednym mocnym szarpnięciem przewróciłem zdezorientowaną dziewczynę.
Zdjąłem z siebie ubranie i położyłem się lodowatym ciele Sary. Przywarłem do niej całą powierzchnią ciała. Z dzikością całowałem jej szyję. Pocałunkami sięgałem o obojczyka, ramion. Całowałem pełną pierś. Językiem żłobiłem rozmaite wzory. Przygryzałem różową brodawkę.
Nie mogąc doczekać się chwili, w której znajdę się już w niej, nakierowałem penisa na wejście do jej kobiecości. Poruszając biodrami ocierałem się o nią. Zamruczałem z zadowolenia.
– Zrób to! Błagam… – Jęknęła. Spod czarnych rzęs patrzyły na mnie szmaragdowe oczy.
Kobiecie nie wypada odmawiać. Wszedłem w nią bez problemów. Każda kobieta podnieca się na mój widok. To dzięki feromonom. U niektórych wampirów jest on silniejszy, a u niektórych mniej, zdarza się, że nawet ich nie czuć. Moje były aż za silne.
Sara wiła się z rozkoszy. Poruszałem biodrami w przód i w tył. Jej kobiecość szczelnie opatulała moją męskość. Poeta powiedział by, że złączeni byliśmy w miłosnym tańcu, ale dla mnie to był tylko szybki numerek. Zacząłem przyśpieszać. Dłońmi ugniatałem duże piersi dziewczyny. Szczypałem różowe sutki. Dyszałem ciężko ze zmęczenia i podniecenia, które szukało ujścia. Sara oplotła mnie nogami w pasie. Jęczała coraz głośniej. Zatopiłem się w jej ustach, po to, by uciszyć okrzyki jakie z siebie wydawała. Nasze języki toczyły zawziętą bitwę. Delikatny i zimny język Sary łaskotał mnie w podniebienie. Zamruczałem głośno wbijając się w jej szparkę z jeszcze większym impetem. Poczułem jak jej mięśnie kurczą się na moim członku. Dziewczyna pod wpływem orgazmu wbiła mi paznokcie w skórę. Po plecach spłynęły cienkie strużki bordowej krwi. Jej rozkosz doprowadziła i mnie do finiszu. Wbiłem się w ostatni raz w ciasną kobiecą szparkę i spuściłem się do jej wnętrza z głośnym westchnieniem. Zastygłem bezruchu. Mięśnie mi drżały. Czułem jak spokój opanowuje całe ciało.
Podniosłem się nie spiesznie. Naciągnąłem gacie na dupę i z zaciekawieniem patrzyłem jak Sara ubiera szorty. Podniosła z ziemi strzępy koszulki.
– Weź moją. – podszedłem i wręczyłem dziewczynie czarny podkoszulek.
– Dzięki. – pocałowałem ją delikatnie na do widzenia. Ona czuła, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy.
***
Wszedłem po cichu do domu. Na parterze nikogo nie było. Szybko wbiegłem do swojego pokoju, zamykając drzwi nogą. Na łóżku siedział Artur. Mój znienawidzony brat. Miał kruczoczarne włosy sięgające do ramion. Oczy w barwie szkarłatu były czujne. Pod obcisłą koszulką rysowały się mięśnie.
– Diana będzie moja. – powiedział wpatrując się w obraz na ścianie.
– Skąd ta pewność? – zapytałem.
– Bo jestem lepszy, silniejszy i mądrzejszy.
– Ale ja jestem przystojniejszy. – burknąłem.
– Przyszedłem ci powiedzieć, że masz trzymać się z dala od niej. – wstał powoli. – Taka rada ode mnie.
Wyszedł z pokoju, nie zamykając drzwi.
– Drzwi się zamyka! – wrzasnąłem za nim.
Świetne, czekam na ciąg dalszy.
To jest najlepsze opowiadanie na tej stronce, a nie ma kontynuacji! Czy ktoś dokończy tą zajebistą sex historię wkońcu?!
Najlepsze opowiadanie na xstory! Gdzie kontynuacja?!