Zrobić to na kacu

Na samą myśl o konieczności otwarcia oczu ciężko westchnął. Głowa napierdalała jak cholera. Zdecydowanie za dużo wczoraj wypił. Tylko po kiego wlewał w siebie hektolitry wódy? Jakby był jakimś pieprzonym Smokiem Wawelskim, który zeżarł owcę z beczką siarki w brzuchu. Nawet popijacka ociężałość myśli bywa czasem wybawieniem. Pulsująca pustka, tak określiłby stan własnego mózgu, gdyby nie bolała go każda szara komórka, reagująca na pikanie sygnalizatora za oknem co najmniej jak młot pneumatyczny. Przeklęte miasto! Ilość dźwięków rozchodzących się o poranku może zabić: brzęczące klucze na klatce schodowej, woda spłukiwana piętro wyżej, pisk opon gwałtownie hamującego samochodu, jednostajny warkot silnika, gadająca i piszcząca sygnalizacja świetlna, stukanie obcasów czy świergot jakiś zbzikowanych ptaków chcących uprawiać nieprokreacyjny seks. Czemu nawet to latające pierze musi mieć lepiej od niego?

Zrobić to na kacu
Zrobić to na kacu

Skrzywił się. Obok leżał zjawiskowo piękny rudzielec. Zjawiskowo, cóż, raczej nie w tej chwili… Nie zamierzał sprawdzać. Nader często zdarzało jej się zasypiać w makijażu. Walić pościel, po jednej nocy nadającą się do zmienienia, w gorszym chlewie sypiał, ale dziewczyna z nieregularnymi smugami wyglądała jak straszydło. Sytuację pogarszało jeszcze ślinienie się. Ślina w nocy zastygała tworząc w okolicach ust żółtawe strupy przypominające łuszczącą się skórę. Zadziwiające, że to jej nie przeszkadzało i potrafiła z tym szkaradztwem chodzić do południa, a wysychająca sperma wzbudzała w niej nieukrywane, wręcz ostentacyjnie okazywane, obrzydzenie.

Będąc w lepszym humorze wgapia się czasem w awangardowe malowidła na twarzy śpiącej lisiczki niczym w plamy z testu Rorschacha. Odnajduje tam ćmy, mroczne wersje klaunów rodem z horrorów klasy B, raz nawet dostrzegł wielbłąda. Kto wie, może tylko dzięki nim ma jeszcze ochotę patrzeć na Swoją Wielką Pomyłkę.

Nigdy nie zrozumie jak do tego doszło. Początki były piękne. Miała tego swojego faceta i wracała do niego, jeśli nie co noc, to co rano. Kiedy tylko, choć na chwilę, zostawali sam na sam wskakiwała mu na fiuta i wyczyniała wygibasy. Wiecznie nienasycona. Podczas pierwszego wspólnego weekendu miał wrażenie, że zajedzie go na śmierć. Osiem razy z rzędu – sam po sobie się nie spodziewał! – ale nieziemsko kręcił go jej zgrabny tyłeczek i wydatne, dokładnie wygolone wargi sromowe, nieustannie lśniące wilgocią. Wulgarność i bezwstydność. Gibkie ciało. Talia tak wąska, że niemal był w stanie objąć ją palcami.

Wszystko zaczęło się sypać, gdy odeszła od tego swojego gacha. Że niby się zakochała, pierwszy raz w życiu. Wtedy jej uwierzył. Schlebiało mu to i w gruncie rzeczy, chciał odwzajemnić uczucie rudej, miał nadzieję, że z czasem mu się uda. Pieprzona alkoholiczka! Dziś by ją wyśmiał i wystawił za próg, mimo że świetnie gotuje. Wariatka! Może po prostu potrzebowała odmiany. Albo tamten wywalił zdzirę na zbity pysk. Wyżej oceniła szanse zaobrączkowania lub stan konta. Chuj ją wie… Póki dawała dupy na każde zawołanie, nie miało to większego znaczenia, jednak miesiąc miodowy minął. Mniej więcej pół roku od wprowadzenia się do niego.

Zaczęła przypominać jego byłą żonę, zimną niczym śnięta ryba. Wrócił nawet do starych nawyków. Czekał aż mała zaśnie, puszczał sobie pornola i w błyskawicznym tempie walił konia. Trzy minuty i po sprawie, napięcie rozładowane, można iść spać.

Niemniej nadal czuje się dumny wychodząc z nią na miasto, lubi widzieć zazdrosne spojrzenia mężczyzn obłapiające jej smukłe ciało, zgrabne nogi w szpileczkach i tyłek niemal wystający spod nieprzyzwoicie krótkich spódniczek. Szkoda tylko, że żeby nad ranem nie wstydzić się urżniętej w trupa dziuni musi dotrzymywać jej kroku, inaczej po powrocie do domu poużywałby sobie chociaż na półżywej lalce, a tak nawet nie jest w stanie. Tyle, że wczoraj nie balowali razem…

Przez kłębiący się w głowie drut kolczasty powoli zaczynają przebijać się obrazy obskurnego baru: ciężka muzyka, dym, popielniczka najeżona petami, ustawione w rządku kieliszki wódki i stary kumpel, taki co to się go nie widziało dziesięć lat, choć wydawał się niemożliwy do zastąpienia. Wspominki. Głównie z okresu studiów. Później nie działo się już nic godnego uwagi. Proza życia.

***

Właśnie na studiach poznał Ankę. Była odmieńcem. W najlepszym znaczeniu tego słowa. Szalona i bezpretensjonalna. Chciałoby się powiedzieć: równy gość.

Bardzo długo nie dostrzegał w niej kobiety. Ubierała się niemal po męsku, nie nosiła biżuterii, nie malowała się i nie strzelała fochów, zawsze uśmiechnięta, energiczna i co najdziwniejsze – szczera. W dzisiejszych czasach trudno o szczerość. W jej towarzystwie czuł się wyśmienicie, wiedział że nie ma tematów tabu, że cokolwiek powie lub zrobi nie będzie go oceniała. Gdyby się zastanowić okazałoby się, że tylko przy niej mógł być sobą i nie musiał niczego udawać.

Drobiazgi.

Na nudnych wykładach lubił gryzmolić. Nie zawsze we własnym zeszycie i nie zawsze kwiatuszki czy srerduszka. Zwykle pokraki, chimery, potwory, ale też cycate laski o dużych oczach, nienaturalnie długie, wijące się fiuty i bezwstydne, owłosione orchidee. Kumple nie mieli nic przeciwko, dziewczyny natomiast zajadle walczyły o czystość swoich notatek. Nie Anka, sama podsuwała mu kartkę, tym bardziej zadowolona, im bardziej nieprzyzwoity był obrazek wyłaniający się spod jego długopisu.

Nie ma pamięci do dat i nigdy nie trzymały się go pieniądze. Ludzie raczej przywykli, że ignoruje wszelkie okazje i nie składa życzeń. Jednak z zupełnie niezrozumiałego powodu w jej urodziny było mu głupio. Irracjonalne. Prowadziła wtedy zajęcia z psychologii rozwojowej. Tak, stanowczo nie można było nazwać tego referatem, choć inni stając przed podobnym zadaniem czytali przez godzinę z kartki. Ona zachęcała do zadawania pytań, cierpliwie i z pasją tłumaczyła, dawała zrozumiałe przykłady, po prostu czarowała słuchaczy. Patrzył zafascynowany i podziwiał. Pierwszy raz coś zapamiętał z tych zajęć.

Na następnych w zeszycie Anki narysował dziewczynę, z założenia podobną do niej, choć nie najlepiej to wyszło, obejmowaną w miłosnym uścisku przez ośmiornicę penetrującą mackami wszystkie dziurki i jednocześnie pieszczącą piersi. Ozdobny podpis był najszczerszymi życzeniami urodzinowymi na jakie było go stać: 1000 orgazmów na 100 stosunków!!!

Chyba od tego się zaczęło. Radosne chochliki w jej oczach i pytanie: taaak, sądzisz że to możliwe? Wzruszył tylko ramionami. Cóż mógł powiedzieć? Całował dziesiątki kobiet, kilka czy kilkanaście miał okazję sobie pomacać, ale nigdy nie dotarł jeszcze w rejony równika, zawsze wycofywały się, gdy jego ręka zaczynała kierować się w stronę majtek. Pieprzone cnotki-niewydymki!

Często czuł się traktowany jak zabawka. Widziały jego „cudne” niebieskie oczy i opadające na nie blond loczki godne cherubinka. Twierdziły, że jest słodki, śliczny, uroczy, ładniutki… Uwielbiały się na niego gapić i bawić włosami. Kurwica go brała, bo całkowicie zapominały o kutasie, o tym, że nie jest jakimś rozkosznym bobasem, tylko mężczyzną z krwi i kości. Dla starszych sióstr był żywą lalką, więc wie co mówi, schemat się powtarzał. Rzygać się chciało.

W końcu ściął te przeklęte kudły. Zostawił trzy milimetry. Większość dziewczyn była oburzona. Jak mogłeś się tak oszpecić – słyszał – były takie piękne. Tylko co mu po byciu „ładniutkim” skoro nic z tego nie wynikało…

Jedynie Anka zareagowała zaciekawieniem. Spytała czy może pogłaskać. Pozwolił, jej jednej pozwoliłby na wszystko, bo nie była tak cholernie przesłodzona i sztuczna. Nieskończenie delikatnie przejechała dłonią po krótkiej szczecinie. Nie dotknęła skóry, ani na moment, a jednak elektryzowała na odległość trzech milimetrów. Był w tym bezmiar zmysłowości i prosta, zwyczajna czułość.

Lubił słuchać o jej kochankach. Nie miał pojęcia skąd ich brała. Gustowała w nerdach i emo, twierdząc że faceci z natury rzeczy są kiepscy w łóżku, ale niektórych da się zreformować. Tych brzydszych i mniej popularnych łatwiej.

Opowiadała o gościu z krzywym fiutem, który bał się, że stosunek będzie niemożliwy, śmiała się z tego, twierdząc, że chyba musiałby być wygięty w podkowę, maczudze zbyt dużej, by odważyła się z niej skorzystać, czy gościu tryskającym jak fontanna – dochodził średnio w dziesięć sekund, ale mógł tak godzinami.

Zwykle latała od jednego do drugiego, trzymając po trzech czy czterech za ogon. Każdy miał inne zalety i czas o innej porze. Twierdziła, że najbardziej bawi ją rozprawiczanie. To trochę jak rozpakowywanie nowego gadżetu – mawiała.

Pozbywała się ich bez skrupułów, kiedy zaczynali angażować się emocjonalnie. Zazdrość była największym grzechem. Wyznaniami miłości nie szczególnie się przejmowała: ta kurwa oksytocyna sprawia, że po seksie gadamy głupoty. „Kocham cię” wypowiadane w trakcie, zwykle znaczy tyle co „nie przestawaj”, „mocniej”, „zaraz dojdę!” lub „połknij”.

Był świadkiem jak jakiś porzucony palant nazwał ją publicznie kurwą. Chętnie skułby dupkowi mordę, ale to nie było potrzebne. W zupełności wystarczył jej spokój, w tym momencie najbardziej poniżająca rzecz na świecie:

– Może sypiam z połową miasta, ale trzeba być skończonym chamem, żeby nazywać dziwką kobietę, której nie zapłaciło się za seks.

Na miejscu gnojka zapadłby się pod ziemię. Fakt, wmurowało go i przez następne pół roku nie wychodził z domu, ale zasłużył przecież.

Nie była brzydka, tylko jakaś taka mało kobieca. Niska, z dopiero wykluwającymi się młodzieńczymi piersiami, talią niewiele węższą od bioder, muskularnymi łydkami i włosami obciętymi na pazia. Ruchy miała sprężyste, jak przystało na sportowca, ale chodziła szybko, robiąc duże kroki. Tylko twarz nie pozwalała zapomnieć, że jest dziewczyną. Duże, mięsiste usta, łagodne łuki brwiowe i wielkie, ciekawskie oczy. Niemal jak oczy dziecka.

Nie miał odwagi przyznać się, że jeszcze nie był z kobietą lub może tylko nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Odgadła to sama, kiedy zostali we dwoje. Nie dziwiła się i nie wyśmiewała. A tego chyba bał się najbardziej. Nie ma co, był przerażony, choć ufał jej jak nikomu innemu.

– Powoli, spokojnie, nigdzie nam się nie spieszy – mówiła zmysłowym szeptem, gdy drżącymi dłońmi rozrywał foliową paczuszkę. Pierwszy raz w życiu miał w ręku gumę. Żałował, że wcześniej nie potrenował ani choćby nie przeczytał instrukcji. Sęk w tym, że najprościej w świecie nie starczyłoby mu odwagi, żeby iść do apteki. Te, które miał przed sobą, kupiła ona. Zastanawiał się nawet na jakiej podstawie wybrała rozmiar, głupi był. – Przytrzymaj zbiorniczek, o i teraz rozwiń – instruowała cierpliwie. Szkoda tylko, że jego fiut nie chciał współpracować. Wcześniej idealnie sztywny, rwący się do roboty, opadł, gdy tylko poczuł dotyk lateksu. Przeklęty pasożyt żyjący własnym życiem!

– Hej! Co jest? – Nie pozwoliła mu się złościć na bunt przyrodzenia. – Mi erekcja nie jest potrzebna do szczęścia i podejrzewam, że tobie pewnie też nie.

Ech! Było wspaniale. Za pierwszym razem wyjątkowo, choć później wcale nie gorzej. Nie skąpiła mu czasu i uwagi, wielokrotnie doprowadzając do orgazmu. Ręką, ustami, ocierając się cipką. Starał się nie być dłużny, mimo że czasem bywało ciężko. Ramię opadało ze zmęczenia, drętwiała szczęka, a ona wiła się w spazmach niespełnienia, cała spocona i zmęczona. Mówiła, że chce jeszcze, że mocniej, aż w końcu stwierdzała, że teraz już tylko boli i nic z tego nie będzie.

Robili niezliczone podejścia do penetracji, również bez gumki, ale za każdym razem fiut się buntował. Udało się dopiero po trzech miesiącach. Nie tego się spodziewał. Było ciepło, przytulnie, mokro, bez wątpienia inaczej niż w ustach, jednak wcale nie lepiej. Inaczej. Po prostu inaczej. Mimo wszystko popadł w euforię. Sukces. Odniósł poważny sukces w walce z własnym ciałem, z pasożytem nie podlegającym dyktatowi umysłu.

Nauczyła go wiele (będzie jej za to dozgonnie wdzięczny, szczególnie za wskazówki dotyczące tajemniczego punktu G, według niektórych wcale nieistniejącego) i mogłaby więcej, gdyby nie stchórzył. Spytał ją kiedyś czy mogliby się pokochać analnie. Odpowiedziała, że i owszem, nawet lubi, ale pozwoli mu zerżnąć swój tyłek, dopiero gdy on pozwoli jej swój. W pierwszej chwili oburzył go ten warunek:

– Ochujałaś?!? – spytał z autentyczną grozą.

Tylko cioty nadstawiają dupy! Nie mógł jednak przestać o tym myśleć. Wydawało mu się, że warto spróbować i że z kim, jak nie z Anką. Zanim się zdecydował zakochała się w innym i porzuciła dawny tryb życia, nagle porządna i wierna. Kto by się spodziewał? Na pewno nie on…

Wtedy jeszcze wydawało mu się, że od każdej kobiety można otrzymać to samo, trzeba więc szukać tej najpiękniejszej, najbardziej uroczej, a później wszystko ułoży się samo. Nie wyobrażał sobie jak bardzo się mylił.

W Ance było coś wyjątkowego. Nie próbowała się przypodobać, nie nosiła zwiewnych sukienek, szpilek czy wyszukanej bielizny, ale rozbierając się przeobrażała się w zupełnie inną istotę. Była w tym naturalna i beztroska, nie wymyślała wydumanych niedoskonałości, nie przeszkadzało jej światło dzienne ani szeroko otwarte oczy błądzące po dziewczęcym – bo jeszcze nie kobiecym – ciele.

Zatracała się w seksie, w namiętności, lubiła mocno i intensywnie, czasem świntuszyła. Pieszcząc oddawała hołd. Nie było dla niej rzeczy nieprzyzwoitych i niesmacznych, nie kazała brać mu prysznica tuż przed ani używać smakowych lubrykantów. Nie przeszkadzała jej sperma sklejająca włosy, lubiła wręcz szokować innych mawiając, że sekretem jej młodego wyglądu jest męskie nasienia stosowane jako maseczka i suplement diety. Bezwstydne stworzenie.

Musiał ją stracić, żeby zrozumieć, że ją kocha. Musiał poznać wiele innych kobiet, żeby dostrzec jak bardzo jest wyjątkowa. Kretyn z niego. Nie zauważył wcale, że traktowała go wyjątkowo, że gdyby tylko wyciągnął rękę mógłby naprawdę ją mieć. Całą, nie tylko ciało.

Najbardziej zapadł mu w pamięć ten jeden jedyny raz, kiedy przyszła do niego z czerwonym ręcznikiem. Była roześmiana, ale też jakaś taka zawstydzona. Powiedziała, że ma ochotę, że chciałaby spróbować, o ile się zgodzi. Absolutnie nie rozumiał. Choć mieszkał z matką i trzema siostrami nigdy na oczy nie widział podpaski, miał mgliste pojęcie o cyklu i równie niejasne przeczucie, że krew menstruacyjna musi być jakaś inna. Groźna.

Był piękny, letni poranek i przez wysokie okna wpadało jasne światło wyostrzające kontury. Wyglądała nierealnie jednym ruchem ściągając z siebie wytarte dżinsy i białe, bawełniane majtki. Długa, luźna bluzka przypominała sukieneczkę, z której dawno wyrosła. Mała dziewczynka z błękitnym sznureczkiem zwisającym między nogami.

Górę zdjęła z pewnym ociąganiem, nie miała stanika, drobne, kształtne piersi dumnie sterczały ku górze. Wieńczące je blade sutki wyzywająco wskazywały niebo. Prawdziwe niebo, nie to leżące między udami kobiety.

Uśmiechała się prowokacyjnie rozkładając swój czerwony ręcznik.

– Lubię kiedy jest brudno, wiesz? Jestem jak dziecko, mogę być albo czysta albo szczęśliwa. – Pomyśleć, że jej głupkowate mądrości go nie wkurzały, a innym najchętniej by pozaszywał gęby. Anka… Może dlatego, że nigdy nie rzucała słów na wiatr? Nie szafowała tymi wielkimi? Dotrzymywała obietnic?

Całkiem naga, z odciśniętymi na skórze szwami spodni, usiadła mu na kolanach. Dłonią przytrzymała kark, a usta łapczywie wpiły się w usta. Za grosz delikatności! Ona brała w posiadanie, władała, zaznaczała swój teren. Tyle, że chciał zostać zawłaszczony. Tamtego dnia zapewne, gdyby spytała czy może go obsikać, zgodziłby się bez wahania. Zupełnie bezradny wobec jej siły. Wobec zachłanności.

Nawet nie wie jak doszło do tego, że leżeli nago i silnie spleceni ocierali o siebie nawzajem. Krew buzowała mu w żyłach, szumiało w uszach. Chyba pierwszy raz się aż tak zatracił, choć dla niej było to normalne. Jak zahipnotyzowany wyciągał zębami tampon. Był napęczniały i zakrwawiony, ale nie zainteresował go ani trochę, bo w tamtej chwili stanowił tylko przeszkodę uniemożliwiającą wdarcie się do jej ciała z pełnym impetem.

Pamięta, że zdziwił go zapach i konsystencja. Ta krew wyglądała jak zwykła krew. Miała zapach krwi. Smak krwi. Kolor krwi. Nie różniła się niczym, jakby kobieta miała po prostu u złączenia ud małą rankę. Rankę, którą powiększy swoim kutasem, w tej chwili wielkim i pulsującym, pragnącym znaleźć się właśnie tam.

Była jeszcze bardziej mokra niż zwykle i wyjątkowo rozgrzana. Sprawdził. Palcami, które później ze smakiem oblizał z czerwieni. Zanim zdążył wbić się w gorące wnętrze przewróciła go na plecy i dosiadła. Bez zahamowań płynnym ruchem nadziała się aż po nasadę, obejmując żarem całą długość. Jęknął. Wspaniałe uczucie!

Położył się wygodnie, oddał we władanie czarownicy. Czarownicy miłości. W tamtej chwili wyglądała pięknie. Z głową odchyloną do tyłu i włosami przysłaniającymi górną część twarzy, tak że widoczne były niemal tylko usta i część umazanych krwią policzków. Krew była na mlaskającym złączeniu ich ciał, na jej brzuchu i piersiach, jakby przybrała barwy wojenne. A ten zapach! Jednocześnie słodki i metaliczny. Wielokrotnie kazała mu wietrzyć, żeby zatrzeć ślady miłosnych zmagań. Zwykle nic nie czuł. Aż do wtedy.

Zaciągnął się nią, upoił, choć bez wątpienia nie nasycił, na to nie starczyłoby życia. Już myślał, że nie może być lepiej, gdy między jednym jękiem a drugim wykrzyczała mocą całych płuc:

– Włóż palec… w tyłek…

Przez moment zawahał się, nie był pewien czy dobrze zrozumiał, ale upewniła go zdecydowanym ruchem kierując dłoń na swój pośladek. Zastał tam mocno zaciśniętą, ale wilgotną od chlupoczącego seksu dziurkę. Stawiała opór, a on nie wiedział jak dużo siły może użyć.

– Mocniej – pisnęła i sama nabiła się na wystający palec. Wewnątrz było pioruńsko ciasno, przynajmniej na przestrzeni kilku pierwszych centymetrów, i chyba cieplej niż w cipce. Takie odniósł wrażenie.

Przez cienką ściankę dzielącą odbyt od pochwy wyraźnie czuł swojego penisa. Penisa na którego raz po raz nabijała się gwałtownie ani na chwilę nie tracąc rytmu. Nie miał pojęcia, że tak się da, że równie niewiele znajduje się między tymi dwiema przestrzeniami.

Doszedł, wytrysnął gdy tylko zacisnęła się na nim. Na fiucie i na palcu jednocześnie. Dałby głowę, że skurcze targające ich genitaliami doskonale się zgrały. Pęczniał wyrzucając z siebie kolejne porcje nasienia, kiedy dawała mu trochę miejsca, a kurczył kiedy ona pęczniała dławiąc tym samym i wyduszając do końca zawartość nabrzmiałych jąder. Orgazm zwalił go z nóg, choć Anka najwyraźniej chciała więcej…

Nie spotkał już podobnej kobiety, uważającej nagość za coś naturalnego, bezwstydnie egoistycznej w łóżku, a jednocześnie dającej od siebie naprawdę wiele. Szczerej, otwartej na eksperymenty, ale też odrobinę szalonej. W tym pozytywnym sensie. Miała gdzieś, co ludzie powiedzą, nie przejmowała się nakazami i zasadami, nie istniała dla niej moralność, liczył się za to drugi człowiek.

Mała anarchistka. Rzeczywiście do grubych, czarnych swetrów nosiła czasem zawieszone na długim rzemieniu wielkie, srebrzyste „A” w kółku. Opowiedziała mu kiedyś zabawną historię, nie wie na ile prawdziwą, a na ile zmyśloną, jak to jako dziecko kupiła je sobie na odpuście, przeświadczona że „A” znaczy Ania. Dopiero kilka lat później ktoś uświadomił ją w kwestii pochodzenia tego symbolu, pasującego przecież do niej pod każdym względem.

Nikt nie podejrzewał jak wysoką cenę przyjdzie jej zapłacić za swoją odmienność, ale przecież każda czarownica musi spłonąć na stosie.

***

Ostre igiełki bólu wbiły się w skroń, kiedy ruda jęknęła przez sen, po czym zaczęła przeciągać się wywołując fale na wzburzonym morzu skrzypiących sprężyn. Za jakie grzechy? Nie mogłaby jeszcze pospać? Najlepiej do jutra. Nie ruszać się, nie oddychać, nie mówić?

– Cześć przystojniaku – piskliwy głos rozbił na atomy kilka dogorywających szarych komórek. Tak, alkohol naprawdę ma destrukcyjny wpływ na inteligencję, wielokrotnie to sprawdzał. – Dawno wróciłeś?

Nie odpowiedział, nie widział sensu, mała dawno przyzwyczaiła się do gadania do siebie. Dopiero teraz pod zamkniętymi powiekami zaczęły przesuwać się obrazy z poprzedniego dnia. Jeszcze bardziej bolesne niż pikanie sygnalizatora, skrzypienie sprężyn i skrzekliwy głos pieprzonej alkoholiczki razem wzięte. Cholera, ile by dał żeby się ich pozbyć!

***

Nie przyszła nawet połowa jej kochanków, a i tak mężczyźni stanowili dziewięćdziesiąt procent całego zbiorowiska. Czyżby była za mało kobieca na kobiece przyjaźnie? Na dodatek nie pojawił się ten najważniejszy dla niej. Jedyny. Ten, dla którego zrobiłaby wszystko.

Teraz żałuje, że nie miał czasu, że zignorował kilka jej telefonów. Kretyn i dupek. Bezmyślny drań. Nie miał pojęcia jak ciężkie były dla Anki ostatnie miesiące. Niemal rok. Słyszał coś o ciąży, a później o bliżej nieokreślonej tragedii, której nikt nie miał odwagi nazwać po imieniu. Nie wnikał, przeświadczony, że gdyby coś było nie tak, sama by powiedziała. Ale nie, nie ona, nigdy nie użalała się nad sobą i nie próbowała narzucać.

Podobno od porodu – o ile tak można nazwać wyjmowanie po kawałku z ciała umęczonej kobiety martwego dziecka – chodziła o kulach. W środowisku lekarskim sprawa stała się głośna, bo jeden czy drugi rzeźnik może stracić prawo wykonywania zawodu. Oby! Cholerne konowały! Pozabijałby!

Skromna, świecka ceremonia obyła się bez wielkich słów. Przy zamkniętej trumnie. Raczej nikt nie chciałby tego widzieć. Płomienie strawiły wszystko, ciało i duszę, marzenia, nadzieje i lęki, nie zostało nic, tylko pustka, w którą można wlać hektolitry wódki. Bardzo pojemna. Bezdenna wręcz. Więc pili, wszyscy którzy ją znali, wszyscy dla których była ważna, za wyjątkiem tego, który ważny był dla niej. To on ją zabił, choć za to nie odpowie.

– Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. – Klęczała u jego stóp błagając o odrobinę uwagi.

– Wszystko? Więc oddaj mi mojego syna? – Jak zwykle okrutny nawet nie obdarzył jej spojrzeniem. Bo po co? Do niczego się już nie przyda, wybrakowana na zawsze pozostanie jedynie ciężarem. Już–nie–kobieta.

– Przecież wiesz, że bym chciała… – Łzy sprawiały, że słowa stawały się bełkotliwe. – Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo…

Odtrącił dłonie obejmujące kolana, wstał, podszedł do okna, otworzył je szeroko, spojrzał w dół i sięgnął po popielniczkę. Nigdzie nie było fajek. Odwrócił się, nowa, zafoliowana jeszcze paczka leżała na blacie. Zawahał się. Przyjemnie byłoby patrzeć jak przynosi je na czworaka, ale gdyby nie sprecyzował dość jasno żądania jeszcze by wstała i podeszła kulając. Utykanie doprowadza go do szału, przypomina o całym tym bólu.

– Wszystko? – Spytał ponownie, mając nadzieję, że im większe będzie jej cierpienie, tym mniejsze jego. – Więc skacz. – Zamaszystym ruchem wskazał otwarte okno i zrobił pierwszy krok w stronę fajek.

Liczył na łzy, wrzaski, błagania i cały ten typowo kobiecy melodramat, ale jak zwykle go zadziwiła. Wstała, wyprostowała się, dłońmi poprawiając fałdy luźnego ubrania, dostojnym krokiem, niemal nie kulejąc, ale za to zagryzając wargi, podeszła do okna, usiadła na parapecie, przerzuciła nogi na drugą stronę i zsunęła w ciemną przepaść dziewięciu pięter, tak samo jak wcześniej wielokrotnie zsuwała się z brzegu basenu do wody. Zdążyła to zrobić nim sięgnął ręką po papierosy. Zadziwiające, że przegapił moment, w którym stał się mordercą. Nie miał odwagi spojrzeć w dół, po prostu usiadł i zapalił, popiół strząsając na dopiero co wypolerowaną przez nią podłogę.

Każda czarownica musi spłonąć. Anka już lata wcześniej mówiła, że nie chce gnić w zimnej ziemi, powoli zjadana przez robaki, chce jak najszybciej stać się nicością. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Pył roznoszony na wietrze. Tylko czemu zawsze musiała dotrzymywać obietnic? Czemu musiała być taka dumna? Czemu wybrała skończonego dupka? Palanta! Bezmózgie gówno nie mające prawa chodzić po tej samej ziemi co ona!!!

***

– Pamiętasz, że obiecałeś zabrać mnie na zakupy? – Wciąż nie otworzył oczu, ale mógł być pewien, że rude straszydło uśmiechało się przymilnie. – Mówiłam ci w czwartek, że widziałam takie buciki… idealnie pasowałyby do tej zielonej sukienki… – Nie miał siły słuchać.

– Zamknij się – fuknął.

– Ależ, misiu, obiecałeś – przybrała sztuczny, niby to obrażony ton, który podobno na niego działał. Chyba na nerwy! Jednocześnie pociągnęła go za ramię próbując zmusić do wstania z łóżka. – Dzień jest krótki, a umówiłam się jeszcze z Patrycją i chciałabym zajrzeć do tego nowego butiku…

– Zamknij się! – tym razem już wrzasnął wyrywając się z uścisku dziewczyny. Zdecydowanie potrzebuje świętego spokoju. Snu, wody i świętego spokoju. – Przynieś mi lepiej coś do picia.

– Misiu, ale musisz wstać… – niech ją szlag! Nic nie musi, a już na pewno nie w sobotę i nie we własnym domu. Zdobył się na podniesienie jednej powieki i spojrzenie spod niej groźnie.

– Przynoś wodę albo się wynoś – warknął.

Zesztywniała na moment zaskoczona jego twardym tonem, ale zaraz uśmiechnęła się pojednawczo i znowu pociągnęła za ramię, pewna, że jak zawsze jej ulegnie. Kilka kobiecych sztuczek wystarczyło, żeby owinąć go sobie wokół palca.

– Wypierdalaj! Słyszysz?! Wypierdalaj! – zagrzmiał. Dopiero teraz w oczach dziewczyny pojawiała się wyraźna konsternacja. Zerwał się z łóżka i w prawdziwym amoku zaczął rzucać wszystkie jej rzeczy na środek pokoju. – Wynoś się i żebym cię więcej nie widział kurwo niedomyta!

Czy to już koniec? Nie kupi jej więcej żadnych butów? Ani tych nowych perfum? Czerwonej sukienki z wystawy?

Oceń opowiadanie:

2 / 5. Ocen: 8

OmeTV.pl - Polski Video Czat Poznaj nowe osoby z całej Polski na www.OMETV.pl